RPA to faktycznie "tęczowy naród" - wystarczy powiedzieć, że jest tu 11 oficjalnych języków! Największą grupę stanowią Zulusi, ok. 22% populacji posługuje się isiZulu jako pierwszym językiem. Kolejne to isiXhosa, Afrikaans i angielski. A poza tym jeszcze Sestwana, Sesotho, isiNdebele, Tshivenda, Xitsonga, Sepedi, oraz SiSwati. Wszystkie mają równy status. Nie spotkałam jeszcze Południowoafrykańczyka, który mówiłby tylko w jednym języku, praktycznie wszyscy są przynajmniej dwujęzyczni. Znam osoby, które biegle mówią we wszystkich oficjalnych językach! Angielski, którym jako pierwszym posługuje się zaledwie 9% populacji, jest jednak głównym językiem komunikacji. Nie oznacza to jednak, że mówią nim wszyscy, ale jednak większość go zna w jakimś stopniu. Ogólnie znając angielski można się bez problemów porozumieć.
Jak już jesteśmy przy językach, to parę słów o samym społeczeństwie. Mowiąc trochę brutalnie - ludzie dzielą się na czarnych, białych i Kolorowych. Czarni między sobą dzielą się z kolei na wiele niezależnych ludów o własnej, bogatej historii (o Zulusach słyszeli chyba wszyscy). Biali to albo Afrykanerzy, czyli potomkowie holenderskich kolonizatorów, dla których pierwszym językiem jest Afrikaans, albo potomkowie innych Europejczyków, którzy mówią po angielsku. No i Kolorowi - wielką literą, bo Coloured to jest nazwa własna i nie ma zabarwienia negatywnego. Niezwykle barwna i skomplikowana grupa, podobno najbardziej rasowo wymieszana na świecie. Od XVII w. ludy Khoisan (m.in. Buszmeni) mieszały się z Burami (czyli potomkami holenderskich i flamandzkich osadników) i innymi Europejczykami, z ludami azjatyckimi (Indonezyjczycy, Malajowie, Hindusi, itd.), z przybyszami z Afryki Zachodniej, Madagaskaru, Mozambiku, Mauritiusa... Dla większości Kolorowych pierwszym językiem jest Afrikaans. W Western Cape, czyli zachodniej prowincji RPA (tam, gdzie Kapsztad), jest na przykład spora populacja tzw. Cape Coloureds. Mówią w Afrikaans i/lub po angielsku, lub swoim dialektem zwanym Kaapse Afrikaans. Skąd się wzięli? Z wymieszania ludów Khoisan z niewolnikami regionu Oceanu Indyjskiego (sprowadzanymi przez Holendrów z Holenderskich Indii Wschodnich), no i z Europejczykami.
Na co dzień miewam dość zabawne sytuacje językowe. Przez kilka tygodni zgłębiałam tajniki podstaw isiZulu, który łatwym językiem nie jest. Przede wszystkim dzięki mlaskom, czyli kliknięciom językiem. W isiZulu (przy okazji - "isi" oznacza język, samo Zulu oznaczałoby narodowość) mlaski są trzy, i w sumie nie są aż tak trudne do wymówienia, ale kiedy trzeba je wcisnąć w środek zdania, to już różnie bywa :-) Ogólnie mam wrażenie, że nam, Europejczykom, mlaski wychodzą jakoś nosowo, podczas gdy u Afrykańczyków brzmią tak ładnie i oddzielnie od innych głosek. Mała próbka:
https://www.youtube.com/watch?v=IIqKZo0NSN8
W Pretorii jednak Zulusów wielu nie ma (jest ich dużo więcej w Johannesburgu), przeważają Tswana i Sotho. Ale ci zazwyczaj i tak rozumieją inne języki, więc czasami próbuję z tym moim isiZulu. W 9 przypadkach na 10 trafiam jednak na przedstawiciela innego ludu, choć i tak odpowiadają ze śmiechem na moje powitania. Ludzie tu doceniają, gdy ktoś stara się mówić w ich języku, a nawet jeśli to nie ich język, to i tak odpowiadają. Zdarza się jednak, że moje wysiłki lingwistyczne spotyka puste spojrzenie i moment zawahania - po chwili okazuje się, że mój rozmówca nie rozumie, bo jest z Zimbabwe, Mozambiku, Malawi, Nigerii czy Kongo... RPA to w dalszym ciągu dla wielu ziemia obiecana, w porównaniu z innymi krajami Afryki jest jednak gospodarczą potęgą i kusi. Niewielu jednak udaje się przebić, choć nawet praca na parkingu, stacji benzynowej czy w restauracji to więcej, niż niejednemu imigrantowi udało się dokonać we własnym kraju. Rozmawiałam kiedyś z kelnerem w restauracji greckiej w Jeffrey's Bay, mekce surferów nazywanej potocznie Jay Bay. Pochodził z Malawi i zamierzał wracać do kraju, bo po śmierci prezydenta Bingu nowa władza z Joyce Bandą na czele daje duże nadzieje. Ale zaraz zastrzegł, że nie spodziewa się jednak cudów i będzie gotowy znów porzucić rodzinę na kilka miesięcy lub lat, by móc tu pracować i wysyłać im pieniądze.
Wracając do Zulu, czasami reakcje na nasze próby komunikacji w tym języku są zgoła inne. Mamy w pobliżu salon fryzjerski, do którego chodzą właściwie wszyscy mieszkańcy osiedla, bo blisko i całkiem profesjonalnie. Wszyscy fryzjerzy to Afrykanerzy, cały czas rozmawiają w Afrikaans. Oczywiście pozostała obsługa, czyli panie, które myją włosy i sprzątają, jest czarna... To stały element w tym kraju, w obsłudze pracują prawie wyłącznie czarnoskórzy. Kiedyś Tim poszedł na strzyżenie do Natalie, skądinąd przesympatycznej dziewczyny. Ja też do niej chodzę, wiem, że mieszkała kilka lat w Londynie, więc można by się spodziewać bardziej otwartej głowy. Zapytała Tima, czy uczy się Afrikaans. Odpowiedział, że na razie nie, ale próbuje sił z isiZulu. - O, a dlaczego?! - spytała Natalie ze szczerym zdziwieniem. - Eee, no przecież prawie 1/4 populacji mówi w tym języku, a i spory procent pozostałych go zna w jakimś stopniu... - powiedział Tim. - Hm, no chyba, że chcesz gadać z NIMI - odparła Natalie z lekką nutką pogardy w głosie. No i tu mamy przykład wspomnianej już wcześniej mentalności Afrykanerów w Pretorii (i nie tylko). Inna fryzjerka powiedziała kiedyś Timowi, że w tym kraju nigdy nie będzie porządku "dopóki te lepkie czarne rączki są wszędzie". Zaznaczam, że obie panie są młode, chyba nie mają jeszcze trzydziestki. Na początku strasznie mnie takie komentarze bulwersowały, ale z czasem zaczęłam też próbować rozumieć tych ludzi. Przeszłość tego kraju, tak jeszcze żywa w pamięci ludzi, jest pełna przemocy i nienawiści. Może i nie było tu typowej afrykańskiej dyktatury, a era apartheidu zakończyła się względnie pokojowo (prezydent de Klerk i Mandela porozumieli się w tej kwestii i niepotrzebna była wojna), ale w umysłach ludzi wspomnienia są nadal bardzo wyraźne. Wielu białych doświadczyło tu także różnych potworności, wielu przecież też cierpiało w tym systemie. Nie chcę bronić rasistowskich postaw, ale próbuję zrozumieć, skąd się biorą. Gdy dowiaduję się, że czyjaś matka czy ciotka została brutalnie zgwałcona i pobita przez grupę czarnoskórych bandytów, to jestem sobie w stanie wyobrazić, że uczucia jej rodziny do Afrykańczyków mogą być do tej pory wrogie. Łatwo jest wrzucić wszystkich do jednego worka...
Ale żeby nie kończyć aż tak ponuro, to wspomnę jeszcze o imigrantach z Zimbabwe. Jak łatwo się domyślić, jest ich sporo, bo Mugabe w dalszym ciągu uparcie pcha kraj ku kompletnej ruinie. Różnie tu sobie radzą, ale ci, których znam, to niezwykłe osobowości. Młodzi, dobrze wykształceni ludzie, bardzo ambitni i pracowici. Niektórzy mieszkają w RPA już wiele lat, bo przyjechali tu już ich rodzice, inni są od niedawna, ale większość wygłasza podobną opinię: jak Bob wreszcie umrze, chcą wrócić do Zimbabwe i odbudowywać państwo. Ich zdobyta za granicą wiedza i doświadczenie dają duże nadzieje na to, że ten piękny kraj znów będzie się rozwijać i przyciągać turystów (nie tylko do Wodospadów Wiktorii) i inwestycje. Oby!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz