czwartek, 9 stycznia 2014

In vino veritas!


Część z Was pewnie wie, że RPA ma bardzo rozwinięty przemysł winiarski. Tyle że do Europy (a zwłaszcza do Polski) trafia jedynie niewielki ułamek tej produkcji. A szkoda, bo wina to było jedno z moich największych objawień po przyjeździe do RPA (obok steków ze strusia i deseru malva pudding na gorąco z lodami waniliowymi). W Polsce piliśmy zazwyczaj wina europejskie, a jeśli z Nowego Świata, to chilijskie (carmenere!) i argentyńskie (malbec!). Australia też się czasem przewijała. Tu natomiast odkryłam zupełnie nowe smaki i bardziej zainteresowałam się winami. Nie żebym od razu somelierem została, ale polubiłam czytanie bardziej specjalistycznych opisów (nie tylko tych z etykiet) i poważnie rozważam uczestnictwo w kursie wiedzy o winach! Wybaczcie, jeśli znacie się na winach, a ja używam nie do końca profesjonalnej nomenklatury, ale zaznajomiłam się jak na razie wyłącznie z angielską wersją i jakbym miała teraz szukać właściwego tłumaczenia, to chyba nie skończyłabym tego wpisu w tym tygodniu ;-)

Mamy tu szeroko znane szczepy, jak Merlot, Cabernet Sauvignon i Shiraz czy Chardonnay i Sauvignon Blanc. Ale dla mnie esencją południowoafrykańskiego wina są Chenin Blanc i Pinotage. Chenin pochodzi (co za niespodzianka) z Francji, ale to w RPA rozwinął skrzydła i kraj ten właściwie zmonopolizował jego uprawę. Nie jest do końca jasne, skąd ten szczep się tu wziął, ale albo przywieźli go francuscy Hugenoci, albo przyjechał wraz z Janem van Riebeeckiem, czyli założycielem Kapsztadu. W każdym razie było to w drugiej połowie XVII wieku. Nie wiem, ile butelek tego wina spożyłam w ciągu ostatnich (prawie) 2 lat, ale jedno jest pewne: wszystkie były pyszne! Myślę, że jestem średnio wybrednym winopijcą i jak już wspomniałam, nie znam się jakoś szczególnie, ale Chenin Blanc nigdy mnie nie zawiódł. Jest to bardzo świeże wino, owocowe, i często nutą przewodnią jest zielona figa (która dla mnie jest czerwoną porzeczką - za każdym razem, kiedy ją wyczuwam, czytam na etykietce, że to figa :-)) Moja droga przyjaciółka, która niedawno mnie odwiedziła, twierdzi, że te owoce mają bardzo podobny zapach i smak, więc ma to sens ;-)). W RPA białe wina pije się z lodem, nie ma nic dziwnego w tym, że kelner wraz z kieliszkiem czy butelką przynosi kubełek lodu. Pewnie w dużej mierze to kwestia klimatu, ale też dość swobodnego podejścia do wina. Nawet znawcy, z którymi się zetknęłam, nie byli snobami, a raczej entuzjastami tego trunku. To bardzo przyjemna sprawa, bo w restauracjach, również tych eleganckich i znających się na rzeczy, nikt się nie spina, jeśli zamawia się wino niekoniecznie polecone przez someliera. Jak klientowi smakuje, to to jest najważniejsze. Co nie znaczy, że nie otrzyma się rekomendacji czy porady, których zazwyczaj warto wysłuchać.

Pinotage (czyt. pinotaż) z kolei to już całkowicie południowoafrykański twór, bo to tu połączono w latach 20. ubiegłego wieku Pinot Noir z Hermitage (w Europie zwanym Cinsaut), i tak powstała też nazwa. Wina te są zazwyczaj dość ciężkie, takie "zimowe". Często nutą przewodnią są suszone owoce (zwłaszcza śliwka). Ja wprawdzie nie jestem fanką tychże, ale Pinotage jednak mi pasuje. Jest to wino wręcz gęste w smaku, wspaniale się je sączy. Bardzo lubię Pinotage z winnicy Bayerskloof, bo jest nieco lżejsze, rześkie, pełne czerwonych owoców. Mmmm! 

Nigdy nie zawiodłam się też na Shirazie i mniej typowych połączeniach z tym szczepem, na przykład z Mourvedre (który występuje też solo). Odkryłam też Viogner i Semillon, bardzo ciekawe szczepy białych winogron, które zazwyczaj są dodatkiem do Chardonnay czy Sauvignon Blanc, ale same w sobie też świetnie smakują. Rewelacyjny jest Chardonnay-Pinot Noir z winnicy Haute Cabriere. W RPA produkuje się też szampany, ale nie można ich tak nazywać, bo to nazwa zastrzeżona dla Francuzów, więc tu jest to Methode Cap Classique, czyli MCC. Nie sądzę, by czymkolwiek ustępowały swoim francuskim odpowiednikom. Tak samo port - wprawdzie nic nie pobije degustacji tego trunku w samym Porto w Portugalii (wiem, bo doświadczyłam), ale tutejsza wersja jest naprawdę niezła! 

Mogłabym tak w nieskończoność, więc na zachętę wrzucam kilka zdjęć z Franschhoek, jednego z piękniejszych miejsc w RPA (plamy na zdjęciach to niestety mój obiektyw, nie da się go wyczyścić... Nowy aparat fotograficzny jest w drodze!). Miasteczko to leży w prowincji Western Cape, jakieś 40 minut jazdy z Kapsztadu, w dolinie pełnej winnic. Można tam pojeździć sobie specjalnych autobusem i tramwajem od winnicy do winnicy. Koszt: R170, czyli niecałe 50 zł, w tym degustacje 4-5 win w 2 winnicach. Aha, najlepsze jest w tym wszystkim to, że wina tutaj są relatywnie naprawdę tanie (w supermarketach i online): ceny tych porządnych zaczynają się od ok. 9 zł, a za 15 zł można kupić już wina nagradzane na festiwalach i konkursach. Ja jako średnio zaawansowany konsument raczejnie kupuję win powyżej R80, czyli ok. 23 zł, bo nie widzę takiej potrzeby. Raz na jakiś czas pewnie, można zaszaleć, zwłaszcza jak się jest w samej winnicy czy w fajnej restauracji, ale nie wiem, czy jestem w stanie w pełni docenić walory droższego trunku, więc po co przepłacać ;-)


Haute Cabriere


Widok z tramwaju :-)


Wjazd na teren winnicy Grande Provence





Chamonix - tu nocowaliśmy :-)

Dolina Franschhoek

wtorek, 7 stycznia 2014

Matury, matury...

Wielki dzień dla kończących szkoły średnie: ogłoszono wyniki matur, tu zwanych matric (w RPA rok szkolny trwa od stycznia do grudnia). Ogólnokrajowy wynik podała wczoraj wieczorem Minister Edukacji Podstawowej, uczniowie zaś dostawali smsy i niektórzy czekali do późnej nocy na informację, czy zdali (jedna z moich koleżanek z pracy była dziś mocno niewyspana, bo jej córka, zestresowana z powodu braku wiadomości, budziła ją w nocy kilka razy; sms w końcu przyszedł o 2.30 nad ranem, zdała :-)). 78.2% maturzystów odetchnęło z ulgą. Czy to dużo? Zależy, jak na to spojrzeć. Jest to najlepszy wynik w historii demokratycznej RPA, czyli od 1994 roku. Najlepiej poszło maturzystom z prowincji Free State oraz North West, co jest niemałym zaskoczeniem, bo dotychczas liderami były prowincje Gauteng (gdzie znajduje się Johannesburg i Pretoria) oraz Western Cape (Kapsztad). Wzrosła też liczba pozytywnych wyników z matematyki i nauk ścisłych. Ale od razu rozgorzały dyskusje, jaką właściwie wartość ma świadectwo maturalne i czy rzeczywiście wyniki odzwierciedlają jakość nauczania. Czy próg zdawalności na poziomie 30% i 40%, zależnie od przedmiotu, naprawdę jest miarodajnym wyznacznikiem przygotowania uczniów do dalszej edukacji? I wreszcie - jaki procent abiturientów w ogóle pójdzie na studia i do tego jeszcze je skończy? Większość uniwersytetów nie bierze świadectwa maturalnego poważnie i tworzy dodatkowe kryteria przyjęcia, zależnie od przedmiotu. Poza tym wielu maturzystów to osoby, dla których jest to któreś z rzędu podejście, albo ci, którzy wcześniej na jakiś czas wypadli z systemu edukacyjnego. Tak więc trudno ocenić, jak prezentują się poszczególne roczniki. A życie często zmusza ludzi do przerwania edukacji, niezależnie od szczebla, na jakim się znajdują. 

Wydaje mi się, że istnieje sporo podobieństw z sytuacją w Polsce po wprowadzeniu gimnazjów i nowej matury. Miałam okazję przygotowywać maturzystów do egzaminu z angielskiego i jak patrzyłam na te testy, to naprawdę zastanawiałam się, jaką właściwie wiedzę o tym języku będzie miał ktoś, kto zda poziom podstawowy na te wymagane 30%... Zwłaszcza że wielu miało do tego wszystkiego podejście typu "byle zdać".

Dziś rano jak zwykle w drodze do pracy słuchałam radia 5FM. Poranną audycję prowadzi Gareth Cliff, postać szeroko w kraju znana. Jest to człowiek bardzo inteligentny, kontrowersyjny w swych opiniach, wyśmiewający wszystko i wszystkich, nieraz w niewybredny sposób, ale też szanowany za działalność charytatywną i w różnych akcjach na rzecz jedności narodowej (bo to przecież nadal jest problematyczne; dla ciekawych jego strona i informacje o jednej z jego inicjatyw: http://www.garethcliff.com/blog/?p=378). Całej audycji nie udało mi się wysłuchać, bo w ostatnim tygodniu wakacji szkolnych nadal nie ma korków, więc droga do pracy zajmuje mi 10 minut zamiast 30. Ale tyle czasu mi wystarczyło. Gareth ma 36 lat, zespół, z którym pracuje, to też ludzie w okolicach trzydziestki. Po przeprowadzeniu szybkiej sondy okazało się, że żadna z osób pracujących przy tej porannej audycji nie skończyła studiów, w tym Cliff. Jak sam powiedział: "nie pokazuję palcem tych, którym nie starczyło zapału i silnej woli, by zdobyć dyplom wyższej uczelni, bo ten palec wskazuje też na mnie i nas wszystkich w studio." Zaapelował przy tym, żeby nie przeceniać wartości edukacji wyższej, że bez silnej grupy ludzi wykształconych ten kraj daleko nie zajedzie. Jako że jest bardzo popularny wśród młodych i jego głos ma znaczenie, istnieje szansa, że wielu zainspiruje. Oby tak się stało.

Spędziłam trochę czasu próbując zgłębić tajniki systemu edukacyjnego w RPA i przyznam, że się trochę pogubiłam. Ale za 2 tygodnie będę miała okazję porozmawiać ze świeżo upieczonym studentem Uniwersytetu Pretoriańskiego (syn kuzyna mojej drugiej połowy), więc mam nadzieję coś więcej z tego wszystkiego zrozumieć! Ciekawa też jestem opinii młodego chłopaka, który zaczyna studia na wydziale inżynierii z myślą, że w tym kraju i regionie jest to bardzo przyszłościowe (i chyba nie tylko tu). 

Oczywiście administracja Zumy odtrąbiła sukces, bo przecież wyższy procent zdawalności to zasługa rządu. Jasne, że dobrze, iż więcej ludzi do matury przystąpiło i ją zdało, ale jednak statystyki to jedno, a jakość to zupełnie inna kwestia...
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...