czwartek, 31 lipca 2014

Durban - filmowo, plażowo i kulinarnie


Wróciłam z wojaży, ogarnęłam się trochę w pracy i w domu, więc wreszcie mam chwilę, żeby coś skrobnąć. Ubiegły weekend spędziłam w Durbanie, a głównym celem mojego wyjazdu był Międzynarodowy Festiwal Filmowy. To była jego 35 edycja, co czyni go najstarszym i największym w Afryce Południowej, a także jednym z najstarszych na kontynencie. 

W tym roku festiwal trwał od 17 do 27 lipca i pokazano na nim ponad 200 filmów z całego świata, zarówno fabularnych, jak i dokumentalnych. Mnie udało się zobaczyć zaledwie cztery, ale jak się okazuje - to właśnie jeden z nich ("Timbuktu" malijskiego reżysera A. Sissako) wygrał nagrodę dla najlepszego filmu festiwalu :-) Organizacja festiwalu była bardzo dobra, filmy pokazywane były w wielu miejscach, także na plaży. Bilety kosztowały od 25 do 40 randów, czyli od ok. 7 do 12 zł, a pokazy na plaży i w kilku instytucjach kulturalnych były bezpłatne. 

O tej porze roku pogoda w Durbanie jest cudowna. Tamtejsza zima to spełnienie moich marzeń - jestem zmarzlakiem, nie znoszę zimna, śniegu i krótkich dni. W Pretorii, owszem, jest całkiem przyjemnie, bo jest to pora sucha, codziennie świeci słońce i w ciągu dnia jest 20-25 stopni. Za to wieczorem temperatura spada na łeb na szyję, nawet poniżej zera, a w związku z tym, że jesteśmy na wysokości ok. 1300 n.p.m., jest to nieco inny rodzaj chłodu - czuć go głęboko w kościach. A w Durbanie ciepła bryza od Oceanu Indyjskiego (który też ma przyjemną temperaturę - sprawdziłam :-)), 25 stopni w dzień, a wieczorem 18, można do późna siedzieć na zewnątrz w sandałach i lekkim sweterku... Bosko :-) 



Durban ma piękną promenadę wzdłuż plaży. To tak zwana Złota Mila, czyli ciąg bezpiecznych piaszczystych plaż. Sama promenada to szeroki pas dla spacerowiczów i rowerzystów. 

Plaża miejska przed centrum rozrywki Suncoast, po prawej łuk stadionu Moses Mabhida
Promenada wzdłuż plaży

Oprócz plaż i przyjemnej atmosfery, miasto to jest też rajem dla wielbicieli curry. Wielu mieszkańców Durbanu to potomkowie imigrantów z Azji Południowej, więc jest tu mnóstwo restauracji serwujących potrawy z tej części świata. Wpływy indyjskie czy malajskie pomieszały się z afrykańskimi i powstała ciekawa kuchnia fusion. Ja wprawdzie wylądowałam ostatecznie ze znajomymi w maleńkiej restauracji etiopskiej Cafe Abyssinia (rewelacja), ale na targu Victoria Market zakupiłam przyprawy do curry w takim oto sklepie :-)


To była moja druga wizyta w Durbanie, poprzednia była jeszcze krótsza, więc muszę koniecznie tam wrócić! To tylko godzina lotu z Johannesburga :-)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...