sobota, 1 lutego 2014

10 króciutkich ciekawostek na sobotę :-)

1. W żadnym z rdzennych języków RPA nie istnieje słowo "obcy".

2. Ryk lwa słychać z odległości nawet 8 km.

3. JRR Tolkien urodził się w Bloemfontein, obecnej stolicy sądowniczej RPA.

4. Mahatma Gandhi spędził w RPA 21 lat (1893 - 1914) i to tu narodziły się podstawy jego filozofii biernego oporu.

5. Powierzchnia Parku Narodowego Krugera jest niemal taka sama, jak Walii lub Izraela.

6. W 1967 r. w mieście King William's Town w Prowincji Przylądkowej Wschodniej (Eastern Cape) znaleziono najdłuższą jak dotąd dżdżownicę świata - mierzyła 6.7 m.

7. 40% światowych zasobów złota znajduje się na terenie RPA.

8. Kanion rzeki Blyde (Blyde River Canyon) jest największym zielonym kanionem na świecie oraz trzecim największym w ogóle (po Kanionie Kolorado i Fish River Canyon w Namibii).

9. Johannesburg to największe miasto świata, które nie leży nad jeziorem, rzeką czy oceanem.

10. Narodowym zwierzęciem RPA jest antylopa springbok. Gdy jest zdenerwowana lub podekscytowana, wykonuje serię podskoków na wysokość nawet 3.5 m (nazywa się to pronking). Oto cudowny kadr z dokumentu "Africa" Davida Attenborough, bardzo poprawia humor:

http://www.youtube.com/watch?v=l5p84ttSPnQ

*Inspirację dla tego wpisu stanowiła świetna książka Awesome South Africa (wydanie z 2011 r.), zawierająca masę ciekawych i przezabawnych informacji o RPA. Niektóre z nich na pewno umieszczę na blogu :-)

piątek, 31 stycznia 2014

Bez "how are you" nie ma rozmowy

Niemal 2 lata temu musiałam pojechać do Sandton (biznesowa dzielnica Johannesburga) do konsulatu amerykańskiego, na rozmowę w sprawie wizy. Z Pretorii najlepiej udać się tam szybkim pociągiem Gautrain, bardzo ładnym i nowoczesnym. Jako że nigdy wcześniej w Sandton nie byłam, zapytałam na stacji jednego ze strażników, w która stronę mam iść. Wkrótce okazało się, że dał mi złe instrukcje i wylądowałam na parkingu na tyłach wielkiego centrum handlowego zamiast pod konsulatem. Cała w nerwach, że się spóźnię podbiegam do jedynej osoby, która się napatoczyła: pana parkingowego. Szybko mówię: dzień dobry, czy może mi pan pomóc, zgubiłam się, jak dojść do konsulatu USA... Pan patrzy na mnie twardym wzrokiem, podnosi otwartą dłoń i cedzi: HOW ARE YOU? 

Tak, w RPA (i zresztą w większości krajów Afryki) nie można zacząć rozmowy bez tego powitania i poczekania na odpowiedź i pytanie zwrotne. Nie można tak od razu do meritum, bo to po prostu niegrzeczne. Trzeba najpierw wymienić to "how are you", i potem dopiero wyłuszczać sprawę. Jest to standardowy początek jakiejkolwiek interakcji z drugim człowiekiem, niezależnie od tego, czy to fryzjer, pani na poczcie, kolega w pracy, którego spotykam w kuchni przy robieniu herbaty czy ważna osoba, z którą umówiłam się na spotkanie służbowe. I może nie jest to szczególnie głębokie ani osobiste, ale jednak sympatyczne. Bardzo szybko się do tego przyzwyczaiłam i mam teraz takie sytuacje, że kiedy dzwonię do Wielkiej Brytanii i zaczynam od tego rozmowę (w dodatku z pozytywną nutą w głosie), to po drugiej stronie zapada niezręczna cisza, potem ludzie dukają smętne i zaskoczone "eee, ok..." (albo wręcz ignorują pytanie) i natychmiast chcą wiedzieć, czego chcę (bo przecież nie ma czasu na pierdoły - tak to odbieram). Jedna z moich koleżanek za każdym razem, gdy jedzie do Londynu, wita kasjerów w supermarketach "Hello, how are you?". Jak dotąd wszyscy byli w szoku i nie wiedzieli, co powiedzieć. A jak już się odetkali, to zazwyczaj w stronę marudzenia, że zmęczeni, że życie do kitu, zimno itp. Koleżanka uznała, że może właśnie dlatego ten sposób rozpoczynania rozmowy nie przyjąłby się w Wielkiej Brytanii, bo kto by chciał ciągle wysłuchiwać zrzędzenia ;-) W RPA nie spotkałam się, żeby ktoś mi odpowiedział litanią nieszczęść i niesprawiedliwości, która go spotkała. Ludzie są tu dużo pogodniejsi niż na tzw. Zachodzie... 

Bardzo podoba mi się ta afrykańska niespieszność w przechodzeniu do sedna. Tu i tak jest to już okrojone do minimum, bo jednak zachodnie wpływy są bardzo mocne, ale w wielu społecznościach na kontynencie trzeba najpierw popytać o rodzinę, pracę, czy zdrowie dopisuje, itd. Zupełnie inne są wtedy relacje, nie oparte na suchym załatwieniu sprawy, ale po prostu bardziej ludzkie. Będzie mi tego brakować, kiedy w końcu przyjdzie mi wrócić do Europy. W końcu to tylko kilka dodatkowych sekund, a ton rozmowy jest jednak inny. A wracając do pana parkingowego, który mnie postawił do pionu, to gdy tylko przewinęłam taśmę do tyłu i dopełniłam rytuału, pokierował mnie we właściwą stronę i z uśmiechem życzył miłego dnia :-)

PS. W RPA to całe powitanie przybiera też czasem zabawną formę, gdy ludzie nie czekają, aż odpowiemy i zadamy im pytanie zwrotne. Wychodzi wtedy tak: 

Osoba 1: Hello, how are you? 
Ja: [biorę oddech, żeby odpowiedzieć "Fine, thank you, and you?", ale nie zdążam, bo już pada...]
Osoba 2: Fine, thanks. 

I po wymianie :-D

niedziela, 26 stycznia 2014

Kapsztad: część druga

Jak obiecałam, tak robię! Oto kolejna dawka informacji o ciekawych miejscach w Kapsztadzie, znów w kolejności przypadkowej :-)

MUZEUM DISTRICT SIX





Jeden z wielu tego typu znaków z okresu apartheidu - tylko dla białych...
Do tego niewielkiego muzeum trafiłam podczas pierwszego pobytu w Kapsztadzie (już prawie 2 lata temu, jak ten czas leci!). Nazwa może niektórym z Was kojarzyć się z filmem "Dystrykt 9", i wcale nie jest to złe skojarzenie, bo to właśnie historia Dystryktu 6 stanowiła inspirację dla tytułu i fabuły filmu.

Dystrykt 6 to część Kapsztadu, założona jeszcze w XIX w., którą zamieszkiwali byli niewolnicy, imigranci, handlarze i rzemieślnicy wszelkiej maści. Było to bardzo dynamiczne miejsce, gdzie spotykało się wiele kultur. Na początku XX w. rozpoczął się jednak okres przymusowych przesiedleń i marginalizowania tego rejonu miasta. W 1966 r. teren ten ogłoszono jako dostępny wyłącznie dla białych. Do 1982 wysiedlono ok. 60,000 ludzi, którym przydzielono niezamieszkaną dotychczas działkę nazwaną Cape Flats; ich domy w Dystrykcie 6 zostały zrównane z ziemią. Niektórzy nazywają Cape Flats "śmietnikiem apartheidu" i jest to nadal jedna z najbiedniejszych części Kapsztadu. Muzeum District Six założono w 1994 r. dla upamiętnienia społeczności, która mieszkała na tym terenie. 

Jest to naprawdę ciekawe miejsce, warte odwiedzenia. Wystawa stała to głównie fotografie i różnego rodzaju artefakty. Jest tu też wielka tablica ukazujący zarys historyczny. Można na niej znaleźć też różne cytaty z dokumentów czy przemówień polityków tamtych czasów, na przykład takie [Lata 30. Definiując na nowo pojęcie 'Malajowie', I D du Plessis opisał 'czystego Malaja' jako "mającego skłonność do powolnej mowy, biernego i gnuśnego. Pobudzony, może stracić kontrolę nad sobą i wpaść w szał"]: 


Największe wrażenie zrobiło na mnie jednak płótno, The Namecloth, na którym przesiedleni mieszkańcy Dystryktu 6 zapisali swoje wspomnienia oraz odczucia związane z przymusową wyprowadzką i możliwością powrotu w te strony.




Wstęp do Muzeum District Six kosztuje obecne 30 randów, czyli 8 zł. 

THE COMPANY'S GARDEN


Pomnik Cecila Rhodesa
















To po prostu park w centrum miasta, przy parlamencie. Nie tylko oaza spokoju, ale też miejsce historyczne. Park powstał jeszcze w XVII w. (stąd nazwa, odnosząca się do Holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej), właściwie jako ogród warzywny dla statków, które w drodze między Europą a Indiami Wschodnimi zawijały w celu uzupełnienia zapasów na Przylądek Dobrej Nadziei. Obecnie znajduje się w nim m.in. Galeria Narodowa, Planetarium, Biblioteka Narodowa, Wielka Synagoga i Centrum Holokaustu czy Katedra Św. Jerzego (główna siedziba Kościoła Anglikańskiego w RPA). Bardzo przyjemnie jest pospacerować w tym parku-ogrodzie.


Góra Stołowa w tle

















Rośnie tu dużo ciekawych drzew, kwiatów czy ziół. Ja byłam tam w marcu, czyli na początku jesieni, więc niewiele już kwitło, poza tym padało. Udałam się więc do Galerii Narodowej, i nie pożałowałam, bo było kilka bardzo ciekawych wystaw. Najbardziej zapadły mi w pamięć dzieła Barbary Tyrrell, która w marcu 2012 roku świętowała setne urodziny. Kolekcja składała się z portretów przedstawicieli różnych ludów RPA, których głównym motywem są stroje. Piękne ryciny i akwarele, dzięki którym wiedza o tradycyjnych ubraniach i nakryciach głowy z ubiegłego wieku nie zaginęła. Oto próbka (z Google images): 
                              

Galeria Narodowa należy do grupy muzeów zwanej Iziko (http://www.iziko.org.za/). W Kapsztadzie warto też odwiedzić muzeum niewolnictwa Slave Lodge. To także jeden z najstarszych budynków w mieście, znajduje się bardzo blisko parku. 

Mam nadzieję wrócić do Company's Gardens podczas następnej (już chyba piątej!) wycieczki do Kapsztadu! Znowu wychodzi marzec, ale może pogoda będzie trochę lepsza ;-)

THE TEST KITCHEN

A teraz trochę o jedzeniu, czyli czynności bardzo ważnej i przyjemnej. W Kapsztadzie jest oczywiście mnóstwo restauracji z kuchniami z całego świata. Ja zawsze obżeram się świeżymi rybami i owocami morza, których mi brakuje w Pretorii. Niedawno miałam okazję zjeść kolację w The Test Kitchen, jednej z najlepszych restauracji na świecie (http://www.thetestkitchen.co.za/). Ach, cóż to było za doznanie dla zmysłów! Menu w tej restauracji ma kilka opcji, my byliśmy tam na kolacji, więc wybraliśmy 5-daniowy zestaw Discovery. Okazało się, że tak naprawdę wyszło tych dań 8, bo były jeszcze dodatkowe przed przystawką, w międzyczasie na oczyszczenie podniebienia i po deserze... Wszystko to z dopasowaniem wina do każdej potrawy. Choć porcje wydają się malutkie, to po zjedzeniu aż tylu byłam zdecydowanie najedzona. Wino pierwsza klasa, a połączenie z niesamowitymi smakami na talerzu było po prostu niebiańskie. Sama restauracja ma też bardzo przyjemne, trochę industrialne, ale bezpretensjonalne wnętrze. Obsługa jest przemiła i wyjaśnia dokładnie, co ma się na talerzu i jak to zostało zrobione. A cena? 880 randów, czyli ok. 250 zł, za osobę. Wydaje mi się, że to bardzo rozsądna kwota i warto ją zapłacić za tak niezwykłe doznanie kulinarne. 


Dużo serów i dość konkretna ilość wina na deser! Konsumujący nie podołał, musiał się podzielić (serami, nie winem ;-))
Wina było całkiem sporo!
Ten zestaw czekolad w różnej formie i konsystencji był po prostu przepyszny!
Tym smakowitym akcentem kończę dzisiejszą dawkę informacji o Kapsztadzie. Ciąg dalszy nastąpi! 
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...