Niemal 2 lata temu musiałam pojechać do Sandton (biznesowa dzielnica Johannesburga) do konsulatu amerykańskiego, na rozmowę w sprawie wizy. Z Pretorii najlepiej udać się tam szybkim pociągiem Gautrain, bardzo ładnym i nowoczesnym. Jako że nigdy wcześniej w Sandton nie byłam, zapytałam na stacji jednego ze strażników, w która stronę mam iść. Wkrótce okazało się, że dał mi złe instrukcje i wylądowałam na parkingu na tyłach wielkiego centrum handlowego zamiast pod konsulatem. Cała w nerwach, że się spóźnię podbiegam do jedynej osoby, która się napatoczyła: pana parkingowego. Szybko mówię: dzień dobry, czy może mi pan pomóc, zgubiłam się, jak dojść do konsulatu USA... Pan patrzy na mnie twardym wzrokiem, podnosi otwartą dłoń i cedzi: HOW ARE YOU?
Tak, w RPA (i zresztą w większości krajów Afryki) nie można zacząć rozmowy bez tego powitania i poczekania na odpowiedź i pytanie zwrotne. Nie można tak od razu do meritum, bo to po prostu niegrzeczne. Trzeba najpierw wymienić to "how are you", i potem dopiero wyłuszczać sprawę. Jest to standardowy początek jakiejkolwiek interakcji z drugim człowiekiem, niezależnie od tego, czy to fryzjer, pani na poczcie, kolega w pracy, którego spotykam w kuchni przy robieniu herbaty czy ważna osoba, z którą umówiłam się na spotkanie służbowe. I może nie jest to szczególnie głębokie ani osobiste, ale jednak sympatyczne. Bardzo szybko się do tego przyzwyczaiłam i mam teraz takie sytuacje, że kiedy dzwonię do Wielkiej Brytanii i zaczynam od tego rozmowę (w dodatku z pozytywną nutą w głosie), to po drugiej stronie zapada niezręczna cisza, potem ludzie dukają smętne i zaskoczone "eee, ok..." (albo wręcz ignorują pytanie) i natychmiast chcą wiedzieć, czego chcę (bo przecież nie ma czasu na pierdoły - tak to odbieram). Jedna z moich koleżanek za każdym razem, gdy jedzie do Londynu, wita kasjerów w supermarketach "Hello, how are you?". Jak dotąd wszyscy byli w szoku i nie wiedzieli, co powiedzieć. A jak już się odetkali, to zazwyczaj w stronę marudzenia, że zmęczeni, że życie do kitu, zimno itp. Koleżanka uznała, że może właśnie dlatego ten sposób rozpoczynania rozmowy nie przyjąłby się w Wielkiej Brytanii, bo kto by chciał ciągle wysłuchiwać zrzędzenia ;-) W RPA nie spotkałam się, żeby ktoś mi odpowiedział litanią nieszczęść i niesprawiedliwości, która go spotkała. Ludzie są tu dużo pogodniejsi niż na tzw. Zachodzie...
Bardzo podoba mi się ta afrykańska niespieszność w przechodzeniu do sedna. Tu i tak jest to już okrojone do minimum, bo jednak zachodnie wpływy są bardzo mocne, ale w wielu społecznościach na kontynencie trzeba najpierw popytać o rodzinę, pracę, czy zdrowie dopisuje, itd. Zupełnie inne są wtedy relacje, nie oparte na suchym załatwieniu sprawy, ale po prostu bardziej ludzkie. Będzie mi tego brakować, kiedy w końcu przyjdzie mi wrócić do Europy. W końcu to tylko kilka dodatkowych sekund, a ton rozmowy jest jednak inny. A wracając do pana parkingowego, który mnie postawił do pionu, to gdy tylko przewinęłam taśmę do tyłu i dopełniłam rytuału, pokierował mnie we właściwą stronę i z uśmiechem życzył miłego dnia :-)
PS. W RPA to całe powitanie przybiera też czasem zabawną formę, gdy ludzie nie czekają, aż odpowiemy i zadamy im pytanie zwrotne. Wychodzi wtedy tak:
Osoba 1: Hello, how are you?
Ja: [biorę oddech, żeby odpowiedzieć "Fine, thank you, and you?", ale nie zdążam, bo już pada...]
Osoba 2: Fine, thanks.
I po wymianie :-D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz