Z Johannesburga do miejscowości Vilankulo (albo Vilanculos, obie pisownie są w obiegu), która jest właściwie rybacką wioską, leci się ok. półtorej godziny. Widoki z samolotu są fantastyczne, zresztą sami zobaczcie!
Baza noclegowa w Vilankulo jest dobrze rozwinięta. My spędziliśmy pierwsze kilka dni poza miasteczkiem, w niesamowicie zaaranżowanym, malutkim kompleksie zwanym Marimba. Zbudowało je młode małżeństwo ze Szwajcarii, Isabelle i Marcel, i w tej chwili również tam mieszkają ze swoim małym synkiem. Wyrąbali kawałek buszu przy plaży i zbudowali domki na palach. Jest ich zaledwie sześć, więc nawet gdy wszystkie są zajęte, to nie ma tam tłumów. Do plaży idzie się kilka minut ścieżką wśród zarośli, i poza pojedynczymi miejscowymi rybakami czy mieszkańcami okolicznych wiosek nie spotkamy na nich nikogo innego. Raj na ziemi. Domki nie mają łazienek, znajdują się one w oddzielnym budynku, ale daleko chodzić nie trzeba. Ciemno zaczyna się robić ok. 17:30 i wywieszane są wtedy lampiony ładowane energią słoneczną. Prąd pochodzi z generatora i wyłączany jest o 22. Można wtedy podziwiać rozgwieżdżone niebo...
Do głównej wyspy Archipelagu Bazaruto jest stąd dość daleko, choć widać ją na horyzoncie. Jednak z Marimby można popłynąć na wysepkę dużo mniej znaną i popularną wśród turystów, bo do niej z kolei jest za daleko z samego Vilankulo. Wybraliśmy się więc na wycieczkę motorówką na Ilha de Santa Carolina. Znajdują się na niej ruiny hotelu, zbudowanego w 1962 roku, który do wybuchu wojny o niepodległość był popularną miejscówką dla zamożnych podróżników. Odwiedził go podobno m.in. Bob Dylan i według popularnej legendy to właśnie tutaj, na hotelowym fortepianie, skomponował swoją piosenkę "Mozambique". Obecnie można chodzić po tym, co zostało z kompleksu, zadumać się nad przeszłością tego kraju, podziwiać biały piasek i krystalicznie czystą turkusową wodę wokół wyspy... Niektóre elementy dekoracji hotelu są nadal widoczne, widać też wyraźnie styl lat 60. W pokojach są jeszcze resztki wanien i sedesów, a w kuchni zlewów i kuchenek.
Szwajcarscy właściciele Marimby opowiedzieli nam historię jednego z gości, który pozornie zabrał do Mozambiku na wakacje swoją dziewczynę, a w rzeczywistości z pomocą Marcela i Isabelle zorganizował ceremonię ślubną w kaplicy na Santa Carolinie. Plan był taki, że na wycieczkę na wyspę zabierze parę Marcel wraz z niby lokalnym przewodnikiem, a w rzeczywistości księdzem, gość oświadczy się, jego wybranka powie "tak", po czym od razu odbędzie się ślub! Wszystko szło zgodnie z planem do momentu, gdy para, którą ksiądz i Marcel zostawili samym sobie, dość długo nie wyłaniała się z cichego zakątka plaży, na której pan postanowił poprosić dziewczynę o rękę. Gdy Marcel wyjrzał zza krzaka, zobaczył mężczyznę samego, zapatrzonego w morze, i zamarł, bo wyglądało na to, że chyba nic z tego nie wyszło... Jednak wkrótce okazało się, że obawy były niesłuszne. Otóż gdy para przechadzała się powoli po plaży i pan zbierał się w sobie, żeby paść na kolana, pani nagle poczuła potrzebę udania się w ustronne miejsce na chwilę - to właśnie ten moment zobaczył Marcel :-D Później wszystko poszło jak z płatka - dziewczyna się zgodziła, również na natychmiastowy ślub, który odbył się w kapliczce. Sam budynek w środku może nie jest najpiękniejszy, ale cała sceneria dookoła jest oszałamiająca, więc od czasu do czasu przybywają tu pary gotowe złożyć przysięgę małżeńską.
Widok z "pokoju" na wyspę Bazaruto |
Ściana w "pokoju zabaw" dla dzieci |
Dużo zdjęć wyszło, więc resztę pobytu w Mozambiku opiszę następnym razem! :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz