Rok 2013 rozpoczęliśmy od powiększenia rodziny - czyli nabycia kota ;-) Zastanawialiśmy się nad psem, ale doszliśmy do wniosku, że kot jest jednak mniej wymagający, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę nasze częste wyjazdy i niejednokrotnie późne powroty to domu. Kot jest z minischroniska - kilka pań emerytek w Pretorii zbiera z ulicy bezpańskie koty, zajmuje się nimi, aż wrócą do formy, a następnie oddają do adopcji. Tak wyglądał, gdy go przynieśliśmy do domu:
A tak wygląda teraz :-)
Kolejnym ważnym nabytkiem był namiot. W RPA kempingów jest mnóstwo, w każdym parku narodowym, rezerwacie przyrody czy innym pięknym miejscu w sercu natury można rozbić namiot w komfortowych warunkach (są dobrze utrzymane łazienki, stanowiska do grillowania, często też restauracje, sklepy, baseny, a nawet kuchnie). I nie chodzi tu o byle jaki namiocik dwuosobowy, z którym tu przyjechaliśmy - ludzie patrzyli na nas z rozbawieniem, bo tu namiot to jak drugi dom, więc trzeba się postarać. No to dostosowaliśmy się - mamy namiot 5-osobowy, krzesła, stolik, nietłukące się naczynia, zestaw latarek, wielkie plastikowe pudło na jedzenie, różne świece i inne odpędzacze owadów, umiemy rozpalać węgiel i drewno na grillowanie i ognisko, zawsze mamy ze sobą wino i cider. I wtedy można naprawdę się delektować pięknymi okolicznościami przyrody :-) Choć gdybyśmy chcieli naprawdę wtopić się tłum, to potrzebowalibyśmy jeszcze anteny satelitarnej (żeby nawet w buszu móc oglądać rugby albo krykieta), rozkładanego zestawu zlew-szafki-suszarka i baseniku ogrodowego ;-)
Ten rok był także pełen bliskich spotkań z dzikimi zwierzętami i przyrodą w ogóle. Oprócz opisanej już wcześniej wyprawy na piesze safari, podczas którego widzieliśmy całą Wielką Piątkę, niemal każda wycieczka "za miasto" ma element "dzikości". Tu chyba wystarczą same zdjęcia :-)
Kameleon, na którego niechcący nadepnęłam... |
Mały krokodylek |
Tajemnicza gąsienica w Parku Narodowym West Coast |
Ogon płetwala błękitnego - niestety zachlapało mi obiektyw... |
Ta mała foczka wygrzewała się na plaży w Nordhoek |
Pingwiny z Boulders Beach |
Antylopy bontebok |
Drzewa koralowe |
Pawiany wejdą wszędzie, a nuż znajdzie sie jakieś jedzenie... |
Jeden z wielu baobabów w Parku Narodowym Mapungubwe |
Lampart na drzewie! |
Poza zawsze zadziwiającą naturą odkryłam też rozrywkową stronę Johannesburga na międzynarodowym poziomie. W październiku odbyła się druga edycja festiwalu Vodacom in the City. W samym centrum miasta, przy Muzeum Afryki, na jedną noc zorganizowano strefę muzyczną. Wystąpili m.in. Alt-J, Skunk Anansie i The Hives. Ci sami artyści plus wielu innych zagrali też na dużo większym festiwalu Rocking the Daisies, który ma miejsce na terenie winnicy Darling w prowincji Western Cape. W Johannesburgu atmosfera była bardzo sympatyczna, a organizacja naprawdę całkiem niezła. Toi-toie i kolejki do nich przypominiały mi Open'era ;-) Pogoda też dopisała, i choć po zakończeniu koncertów jak zwykle zapanował chaos komunikacyjny (znalezienie naszej taksówki zajęło nam sporo czasu, bo kierowca nie bardzo miał pojęcie, gdzie się znajduje), to i tak świetnie się bawiliśmy. Jednak jeden element rzucał się w oczy: zdecydowana większość publiczności była biała i bardzo młoda. Nie do końca wiem, z czego to wynikało, bo bilety nie były drogie jak na tutejsze warunki, ale wydaje mi się, że kultura koncertów na otwartym powietrzu jest jeszcze nowa i może nie wszyscy się jeszcze z tym zjawiskiem oswoili.
Koniec roku zdominowała oczywiście śmierć Mandeli. Pisałam już to tym, co się działo, ale nie wrzucałam zdjęć, więc teraz jest na to dobry moment!
Ulica Vilakazi w Soweto w niedzielę 8 grudnia - tu Mandela mieszkał przez pewien czas |
Przed domem Mandeli w Soweto |
Wiele osób oprócz kwiatów zostawiało też listy i podziękowania |
Stadion FNB w Soweto tuż przed rozpoczęciem oficjalnej ceremonii pożegnalnej |
W 2013 roku byłam też w Durbanie i w Kapsztadzie (kilka razy), po raz drugi przejechałam słynną Garden Route, dwa razy zawitałam do Parku Narodowego West Coast, który jest chyba moim ulubionym miejscem w RPA (jak na razie), zjadłam nieziemską kolację w Test Kitchen w Kapsztadzie (http://www.thetestkitchen.co.za/) i przejechałam się po winnicach Franschhoek (http://winetram.co.za/). Zdążyłam też zawitać do Polski :-) Zdjęć mam tysiące, więc już więcej nie wrzucam! Był to rok bogaty w wydarzenia i podróże po RPA, więc na 2014 planujemy wojaże po regionie. W planach jest Namibia i Lesotho, może zmieści się też Botswana lub Zimbabwe. Czasu jest niewiele, a tyle miejsc mamy do odwiedzenia! Marzy mi się też Mozambik (choć tam teraz znów trochę niespokojnie) oraz Madagaskar. Z RPA popularnym kierunkiem jest też Mauritius, ale jeśli w ogóle tam dotrzemy, to prędzej pod koniec pobytu tutaj. Nie lubię kurortów, ale na szczęście tę bardzo ciekawą wyspę można też zwiedzić w nieco inny sposób - po prostu wynająć samochód, spać w b&b i rozkoszować się pyszną lokalną kuchnią. Ale to już raczej w 2015!
Przeglądając zdjęcia to tego posta dotarło do mnie, jak wiele już widziałam i jak wiele mam jeszcze do opowiedzenia! O niektórych sytuacjach już zdążyłam zapomnieć, całe szczęście, że są udokumentowane :-) Teraz pozostaje mi życzyć wszystkim pozytywnego zakończenia tego roku, radosnego rozpoczęcia nowego, i wspaniałych chwil w 2014! Ja będę go witać ze znajomymi w Pretorii w jednym z sympatycznych klubów, więc zapowiada się dobra impreza! :-)
Fajny wpis :). No i te zdjęcia przyrody! Pozdrawiamy z Ekwadoru :)
OdpowiedzUsuńDzięki! I również serdecznie pozdrawiam :-)
Usuń