"Grzmią" to mało powiedziane - huk jest taki, że własnych myśli się nie słyszy. Maj to pora, gdy poziom wody jest najwyższy, więc z jednej strony doświadcza się pełnej mocy wodospadu, a z drugiej żadna kurtka przeciwdeszczowa nie pomoże.
Siła uderzenia spadającej wody jest tak wielka, że na wodospadem unosi się gęsta i bardzo mokra mgiełka, więc chwilami ma się wrażenie, że choć słońce świeci, to spacerujemy w ulewnym deszczu. Ja przemokłam do suchej nitki, ale ciepło było, więc mi to nie przeszkadzało :-)
Ten cud natury odkrył dla świata w 1855 roku David Livingstone, szkocki misjonarz i odkrywca, i nazwał je na cześć ówczesnej królowej brytyjskiej. Zarówno dla Zimbabwe, jak i dla Zambii Wodospady stały się bardzo ważnym ośrodkiem turystycznym. Po stronie Zimbabwe znajduje się prawie cały wodospad (ok. 1,5 km), na stronę zambijską można przejść mostem - a po drodze skoczyć z niego na bungee ;-)
Guźce są wszędzie :-) |
Unoszącą się nad wodospadem mgłę można podziwiać ze stylowych leżaków. |
Na zakończenie anegdota. Z Vic Falls jechaliśmy do Botswany i zastanawiałam się, jak to będzie na granicy. Jest to niewielkie przejście, tłoku nie ma. Po stronie Zimbabwe weszliśmy do budynku, gdzie znajdowały się dwa okienka. Paszport trzymałam w ręku i czekałam na swoją kolej do wpisu do rejestru. Gdy podeszłam do okienka, strażnik powitał mnie miłym uśmiechem i pozdrowił bardzo ładną polszczyzną: dzień dobry, jak się pani ma? Zatkało mnie oczywiście :-) Pan powiedział mi, że po prostu zobaczył mój paszport i że przede mną kilku Polaków już tę granicę przekraczało. Pożegnał mnie również bezbłędnym "do widzenia, miłego dnia". Niestety, nie miałam czasu na pogawędkę, bo czekał na nas transport, a strażnik miał zdaje się górę papierów do przejrzenia, więc nie udało mi się dowiedzieć, kiedy i gdzie nauczył się polskich pozdrowień. Ale było to bardzo miłe doświadczenie :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz