Część z Was pewnie wie, że RPA ma bardzo rozwinięty przemysł winiarski. Tyle że do Europy (a zwłaszcza do Polski) trafia jedynie niewielki ułamek tej produkcji. A szkoda, bo wina to było jedno z moich największych objawień po przyjeździe do RPA (obok steków ze strusia i deseru malva pudding na gorąco z lodami waniliowymi). W Polsce piliśmy zazwyczaj wina europejskie, a jeśli z Nowego Świata, to chilijskie (carmenere!) i argentyńskie (malbec!). Australia też się czasem przewijała. Tu natomiast odkryłam zupełnie nowe smaki i bardziej zainteresowałam się winami. Nie żebym od razu somelierem została, ale polubiłam czytanie bardziej specjalistycznych opisów (nie tylko tych z etykiet) i poważnie rozważam uczestnictwo w kursie wiedzy o winach! Wybaczcie, jeśli znacie się na winach, a ja używam nie do końca profesjonalnej nomenklatury, ale zaznajomiłam się jak na razie wyłącznie z angielską wersją i jakbym miała teraz szukać właściwego tłumaczenia, to chyba nie skończyłabym tego wpisu w tym tygodniu ;-)
Mamy tu szeroko znane szczepy, jak Merlot, Cabernet Sauvignon i Shiraz czy Chardonnay i Sauvignon Blanc. Ale dla mnie esencją południowoafrykańskiego wina są Chenin Blanc i Pinotage. Chenin pochodzi (co za niespodzianka) z Francji, ale to w RPA rozwinął skrzydła i kraj ten właściwie zmonopolizował jego uprawę. Nie jest do końca jasne, skąd ten szczep się tu wziął, ale albo przywieźli go francuscy Hugenoci, albo przyjechał wraz z Janem van Riebeeckiem, czyli założycielem Kapsztadu. W każdym razie było to w drugiej połowie XVII wieku. Nie wiem, ile butelek tego wina spożyłam w ciągu ostatnich (prawie) 2 lat, ale jedno jest pewne: wszystkie były pyszne! Myślę, że jestem średnio wybrednym winopijcą i jak już wspomniałam, nie znam się jakoś szczególnie, ale Chenin Blanc nigdy mnie nie zawiódł. Jest to bardzo świeże wino, owocowe, i często nutą przewodnią jest zielona figa (która dla mnie jest czerwoną porzeczką - za każdym razem, kiedy ją wyczuwam, czytam na etykietce, że to figa :-)) Moja droga przyjaciółka, która niedawno mnie odwiedziła, twierdzi, że te owoce mają bardzo podobny zapach i smak, więc ma to sens ;-)). W RPA białe wina pije się z lodem, nie ma nic dziwnego w tym, że kelner wraz z kieliszkiem czy butelką przynosi kubełek lodu. Pewnie w dużej mierze to kwestia klimatu, ale też dość swobodnego podejścia do wina. Nawet znawcy, z którymi się zetknęłam, nie byli snobami, a raczej entuzjastami tego trunku. To bardzo przyjemna sprawa, bo w restauracjach, również tych eleganckich i znających się na rzeczy, nikt się nie spina, jeśli zamawia się wino niekoniecznie polecone przez someliera. Jak klientowi smakuje, to to jest najważniejsze. Co nie znaczy, że nie otrzyma się rekomendacji czy porady, których zazwyczaj warto wysłuchać.
Pinotage (czyt. pinotaż) z kolei to już całkowicie południowoafrykański twór, bo to tu połączono w latach 20. ubiegłego wieku Pinot Noir z Hermitage (w Europie zwanym Cinsaut), i tak powstała też nazwa. Wina te są zazwyczaj dość ciężkie, takie "zimowe". Często nutą przewodnią są suszone owoce (zwłaszcza śliwka). Ja wprawdzie nie jestem fanką tychże, ale Pinotage jednak mi pasuje. Jest to wino wręcz gęste w smaku, wspaniale się je sączy. Bardzo lubię Pinotage z winnicy Bayerskloof, bo jest nieco lżejsze, rześkie, pełne czerwonych owoców. Mmmm!
Nigdy nie zawiodłam się też na Shirazie i mniej typowych połączeniach z tym szczepem, na przykład z Mourvedre (który występuje też solo). Odkryłam też Viogner i Semillon, bardzo ciekawe szczepy białych winogron, które zazwyczaj są dodatkiem do Chardonnay czy Sauvignon Blanc, ale same w sobie też świetnie smakują. Rewelacyjny jest Chardonnay-Pinot Noir z winnicy Haute Cabriere. W RPA produkuje się też szampany, ale nie można ich tak nazywać, bo to nazwa zastrzeżona dla Francuzów, więc tu jest to Methode Cap Classique, czyli MCC. Nie sądzę, by czymkolwiek ustępowały swoim francuskim odpowiednikom. Tak samo port - wprawdzie nic nie pobije degustacji tego trunku w samym Porto w Portugalii (wiem, bo doświadczyłam), ale tutejsza wersja jest naprawdę niezła!
Mogłabym tak w nieskończoność, więc na zachętę wrzucam kilka zdjęć z Franschhoek, jednego z piękniejszych miejsc w RPA (plamy na zdjęciach to niestety mój obiektyw, nie da się go wyczyścić... Nowy aparat fotograficzny jest w drodze!). Miasteczko to leży w prowincji Western Cape, jakieś 40 minut jazdy z Kapsztadu, w dolinie pełnej winnic. Można tam pojeździć sobie specjalnych autobusem i tramwajem od winnicy do winnicy. Koszt: R170, czyli niecałe 50 zł, w tym degustacje 4-5 win w 2 winnicach. Aha, najlepsze jest w tym wszystkim to, że wina tutaj są relatywnie naprawdę tanie (w supermarketach i online): ceny tych porządnych zaczynają się od ok. 9 zł, a za 15 zł można kupić już wina nagradzane na festiwalach i konkursach. Ja jako średnio zaawansowany konsument raczejnie kupuję win powyżej R80, czyli ok. 23 zł, bo nie widzę takiej potrzeby. Raz na jakiś czas pewnie, można zaszaleć, zwłaszcza jak się jest w samej winnicy czy w fajnej restauracji, ale nie wiem, czy jestem w stanie w pełni docenić walory droższego trunku, więc po co przepłacać ;-)
Haute Cabriere |
Widok z tramwaju :-) |
Wjazd na teren winnicy Grande Provence |
Chamonix - tu nocowaliśmy :-) |
Dolina Franschhoek |
Białe wino z lodem - niezły patent, muszę wypróbować :)
OdpowiedzUsuńŚwietnie się sprawdza w upale :-) W Chorwacji się z tym spotkałam, choć bardziej z lekkim, czerwonym winem niż z białym. Daj znać, czy Ci smakowało! :-)
UsuńPieknie! Tez sie musze wybrac na probowanie winek, tylko ze moj maz nie lubi wina i nie bardzo mam z kim :-(
OdpowiedzUsuńJa na wino zawsze i wszędzie się piszę! :-)
Usuń