poniedziałek, 15 czerwca 2015

Muzyka łagodzi obyczaje

Niedzielny wieczór spędziłam ze znajomymi w klubie jazzowym w Johannesburgu, w dzielnicy Braamfontein. Miejsce nazywa się The Orbit i jest to także bistro. Gwiazdą wieczoru był Steve Dyer, znany i szanowany w Afryce Południowej saksofonista z bardzo bogatym życiorysem, nie tylko muzycznym. Urodzony w Pietermaritzburgu w 1960 roku, sam nauczył się grać na gitarze jako dziecko. Ukończył Uniwersytet w Natalu z dyplomem z muzyki klasycznej, po czym wyjechał do Botswany, gdzie przyłączył się do festiwalu Culture and Resistance, na który zjechało ponad 600 artystów wszelkich dziedzin, od tańca poprzez fotografię po literaturę. W większości byli to emigranci z RPA, którzy z powodów politycznych (czyli przede wszystkim przez reżim apartheidu) zmuszeni byli wyjechać z kraju. Botswana była wtedy jedną z głównych baz Afrykańskiego Kongresu Narodowego (ANC), walczącego z rasistowskim rządem RPA. Wczorajszy koncert, w którym wzięli udział artyści różnych generacji, od legendarnego już w kraju puzonisty Jonasa Gwangwa (którego Steve Dyer przedstawił jako swojego ojca - w sensie artystycznym i duchowym) po młodych wykonawców, dopiero rozwijających swoje kariery muzyczne, miał na celu upamiętnienie wydarzeń z 14 czerwca 1985 roku. W tym dniu ówczesne siły zbrojne RPA wkroczyły do Botswany i w stolicy kraju Gaborone zaatakowały budynki stanowiące siedzibę bojówki ANC zwanej Umkhonto we Sizwe (Włócznia Narodu). W wyniku tej obławy zginęło 12 osób - lecz tylko 5 z nich należało do ANC. Śmierć poniosły także m.in. dwie przypadkowe kobiety, 6-letni chłopiec, obywatel Holandii i student z RPA. Był to jeszcze jeden akt przemocy w tych brutalnych czasach.

Pierwsza część koncertu była poświęcona nie tylko ofiarom sprzed 30 lat, ale wszystkim, którzy walczyli o wolność i równość dla wszystkich obywateli Afryki Południowej. Drugi set natomiast stanowiły znane lokalne kawałki, które porwały sporą część publiczności do tańca.

I o tej publiczności chciałam przede wszystkim napisać. Na tej niewielkiej przestrzeni miałam możliwość zobaczyć Tęczowy Naród - ten piękny koncept wymyślony przez Arcybiskupa Desmonda Tutu po pierwszych demokratycznych wyborach w 1994 roku. Na co dzień niespecjalnie to widać, podziały jak były, tak są, nawet jeśli czasem niezauważalne na zewnątrz, bo pozostały w ludzkich umysłach. W The Orbit byli wszyscy: biali, czarni, Hindusi, Kolorowi, młodzi, w średnim wieku, starsi i dzieci. Siedzieli w mieszanych grupach przy stolikach, robili międzypokoleniowego i wielorasowgo wężyka do radosnych rytmów. Gdy orkiestra zagrała tradycyjną piosenkę Dikgomo (link do standardowej wersji sprzed lat: https://www.youtube.com/watch?v=FOsXu2uispQ), wspólnie śpiewali, a czarne kobiety radośnie wyły w tradycyjny sposób zwany ululation (po francusku youyou, co oddaje mniej więcej brzmienie tego okrzyku). Atmosfera była wspaniała, wszyscy świetnie się bawili i domagali bisu. Aż żal było wychodzić!

Fajnie, że są takie miejsca, że cieszą się popularnością, i że zbierają się w nich ludzie niezależnie od koloru skóry. Jeszcze kilka lat temu w ogóle bym pewnie tego aspektu nie zauważyła, ale po ponad 3 latach w RPA jestem bardzo świadoma swojej rasy i tego, jakie to ma znaczenie w tutejszym społeczeństwie.

The Orbit nie jest bynajmniej jakąś samotną wyspą wielokulturowej harmonii w oceanie nietolerancji czy zaściankowości, w Johannesburgu czy Kapsztadzie jest takich miejsc wiele, ale to jednak są metropolie, gdzie różnorodność jest na porządku dziennym i ludzie są do tego przyzwyczajeni i ich to nie dziwi. Obecność turystów z całego świata też się do tego przyczynia. W mniejszych miastach czy na prowincji to już jednak nie jest takie oczywiste. Ale przecież nie od razu Kraków zbudowano ;-)

Tak przy okazji odkryłam, że w ogóle nie pisałam jeszcze na blogu o Johannesburgu! Karygodne niedopatrzenie. Przygotuję więc kilka wpisów o tym niezwykłym mieście, bo ma bardzo ciekawą historię i jest naprawdę warte odkrycia! :-)


Steve Dyer (w czerwonej koszuli) przygotowuje się do rozpoczęcia koncertu.
Pani po lewej (w niebieskiej sukience) podrygiwała z szerokim uśmiechem na twarzy przez większość wieczoru; a na scenę często wchodziła dziewczynka z wielkim smartfonem taty-operatora kamery i cykała fotki, ile się dało :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...