Wojciecha Jagielskiego przedstawiać chyba nie trzeba. To jeden z najbardziej znanych polskich reporterów, korespondent wojenny, laureat wielu nagród i wyróżnień. Pisał jak dotąd o Afganistanie, Kaukazie, Czeczenii, a także o Afryce. Oprócz "Nocnych wędrowców" o dzieciach-żołnierzach w Ugandzie, jest autorem dwóch bardzo ciekawych reportaży o RPA: "Wypalanie traw" i "Trębacz z Tembisy". Dziś będzie o tym pierwszym, choć to tę drugą książkę przeczytałam najpierw. "Wypalanie..." powstało rok wcześniej i jest klasycznym reportażem, podczas gdy "Trębacz..." łączy w sobie cechy reportażu i rozrachunku z samym sobą i z własnymi wyborami życiowymi. Miałam wrażenie, że jest on w związku z tym pewnego rodzaju podsumowaniem reporterskiej kariery autora, dlatego tę recenzję zostawiam na później.
Na głównego bohatera swojej opowieści Jagielski wybrał jedną z najbardziej kontrowersyjnych postaci współczesnej Afryki Południowej: Eugene'a Terre'Blanche'a, przywódcę Afrykanerskiego Ruchu Oporu promującą supremację białych, zamordowanego w 2010 roku przez jednego z czarnych robotników, których zatrudniał. Jednak Terre'Blanche i jego ruch to tylko punkt wyjścia dla przedstawienia sytuacji rasowej w RPA, od czasów wprowadzenia polityki apartheidu aż po jej formalny kres. Jagielski kreśli bardzo dokładny i przejmujący portret południowoafrykańskiego społeczeństwa, skupiając się na mieszkańcach małej miejscowości Ventersdorp, z której pochodził Terre'Blanche. O tym, jak bardzo kontrowersyjny jest to temat najlepiej świadczy krótki wstęp autora: "Miałem kiedyś przyjaciółkę w Ventersdorpie, niewielkim burskim miasteczku na stepie Transwalu. Była dziennikarką miejscowej gazety. Kiedy zadzwoniłem do niej, by powiedzieć, że zamierzam napisać o miasteczku i Eugenie Terre'Blanche'u, człowieku, który nim rządził, odłożyła słuchawkę i więcej nie odbierała moich telefonów."
Świetnie się czyta tę książkę, momentami niemal jak powieść sensacyjną. Jagielski zaczyna od końca, czyli od morderstwa na TerreBlanche'u (tak przecież niedawnego!), a następnie wybiera na głównych bohaterów kilka postaci z miasteczka i kreśli ich życiorysy, przeplatając wspomnienia z przeszłości z teraźniejszością. Jako że jest to reportaż w czystym znaczeniu tego słowa, autor przekazuje w nim wyłącznie faktyczne zdarzenia oraz uczucia i przemyślenia osób, które opisuje i z którymi się spotkał i rozmawiał. Udaje mu się zachować całkowitą neutralność, to czytelnikowi pozostawia ocenę osób i wydarzeń. Biorąc pod uwagę trudny temat, który sobie wybrał, jest to niemałe osiągnięcie. Ten spokojny, nienacechowany skrajnymi emocjami ton sprawia, że cała historia nabiera jeszcze większej mocy.
Myślę, że dobrze się stało, iż przeczytałam tę bardzo wartościową książkę dopiero teraz, po trzech i pół latach mieszkania w RPA. Mam wrażenie, że trochę więcej rozumiem i mniej rzeczy mnie już dziwi czy szokuje, gdyż dość dogłębnie zaznajomiłam się zarówno z historią tego kraju, jak i z jej mieszkańcami. Co nie znaczy, że "Wypalanie traw" nie wzbudzało we mnie silnych emocji - chwilami wzbierał we mnie gniew na ludzkość i na to wszystko, co tu się wydarzyło, a zaraz potem ogarniało mnie uczucie bezsilności, pomieszanej z nadzieją, poczuciem sprawiedliwości, smutku... Wszystkiego po trochu.
Dla tych, którzy nigdy w RPA nie byli, a chcieliby o tym kraju wiedzieć coś więcej niż to, co można odnaleźć w ogólnych opracowaniach historycznych i przewodnikowych, ten reportaż będzie doskonałym uzupełnieniem. Jagielskiemu udało się dotrzeć do tej mniej chalebnej istoty rewolucji i polityki, i do tego właśnie odnosi się tytuł. Właściwie nie jest to tylko opowieść o RPA, bo "wypalanie traw" miało i ma miejsce we wszystkich zakątkach świata. I ten uniwersalny aspekt książki Jagielskiego jest chyba jej największą siłą. A poza tym to po prostu kawał świetnej literatury faktu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz