Malan to mocne nazwisko w RPA. Kojarzy się jednoznacznie z Danielem Francois Malanem - pierwszym nacjonalistycznym premierem kraju i jednym z architektów apartheidu, a także z generałem Magnusem Malanem, ministrem obrony w tym okresie. Rian jest ich potomkiem i od zawsze wiedział, że nie ucieknie od swojego dziedzictwa. Książka, którą napisał, miała być czymś w rodzaju kroniki rodzinnej, ale wyszedł z tego niezwykle poruszający portret południowoafrykańskiego społeczeństwa epoki apartheidu, którego Malan nie potrafił zrozumieć.
Rian Malan jest afrykanerskim dziennikarzem, pisarzem, muzykiem i autorem piosenek. Urodził się w 1954 r. w Johannesburgu i dorastał w stosunkowo liberalnej rodzinie. Pierwsza część książki poświęcona jest jego korzeniom, ale historia rodziny Malanów stanowi tak naprawdę tło do nakreślenia historii białych osadników w Afryce Południowej w ogóle. Autor podkreśla też skomplikowaną relację swojej rodziny i znajomych z czarnymi mieszkańcami. Z jednej strony są to stosunki przyjazne, a często wręcz bardzo bliskie, zwłaszcza z nianiami czy ogrodnikami, którzy traktowani są przez wielu jak członkowie rodziny - niemalże. Bo jednak zawsze istnieje jakaś nieprzekraczalna bariera, naznaczona trudną do zdefiniowana dozą nieszczerości, która sprawia, że nawet "kochający czarnych" Malan i jego koledzy czują jej obecność i wiedzą, że ukochana niania nie jest taka sama, jak oni.
W 1977 r. autor zmuszony jest wyjechać z kraju, w którym skala przemocy sięgnęła absurdu. Kolejne 8 lat spędza w USA, gdzie pracuje na czarno, głównie jako dziennikarz, lecz nie może przestać myśleć o swojej ojczyźnie, za którą mimo wszystko tęskni. Decyduje się w końcu wrócić i wydaje się, że ląduje w jeszcze gorszym piekle, niż to, które zostawił kilka lat wcześniej. Jako dziennikarz Malan prowadzi dochodzenia w sprawie kilku wyjątkowo brutalnych morderstw, które dość dokładnie przytacza w drugiej części książki. RPA znajduje się wtedy w stanie zupełnego szaleństwa, gdzie nikt już nikomu nie ufa i każdy jest, mniej lub bardziej, przygotowany na śmierć. Malan analizuje, próbuje zrozumieć, ale gdy tylko wydaje mu się, że dotarł do sedna problemu, kolejne zdarzenie zupełnie rujnuje jego wizję i znów pozostawia bezradnym.
Część trzecia to opowieść o Neilu i Creine Alcock, jedynych "prawdziwych białych Afrykanach", jakich udało się Malanowi spotkać. Autor opisuje ich życie wśród Zulusów i ich ciężką pracę na rzecz wspólnoty, która przyjęła ich jak swoich. Jednak choć wydawało się, że ta historia nie miała prawa źle się skończyć, że jest światełkiem w tunelu, to jednak po raz kolejny okazało się, jak bardzo różnią się światy białych i czarnych. Tragedia była mimo wszystko nieunikniona.
Nie czarujmy się - ta książka to horror. Nie tylko skala, ale też rodzaj opisywanej przemocy, odejmuje mowę. To, do czego zdolni są ludzie w szale walki o swoje prawa i tożsamość, jest porażające. Rian Malan jest w tym wszystkim zupełnie zagubiony. Z jego opowieści przebija bezgraniczna miłość do ojczyzny i wielki smutek, że nie potrafi zrozumieć swojego kraju. Malan ma pełną świadomość swojego dziedzictwa i nie próbuje się tłumaczyć, bronić ani przepraszać - po prostu chce dojść do ładu z własną historią, ale sytuacja w RPA go przerasta.
Książka została opublikowana w styczniu 1991 r., czyli w przededniu wyborów 1994 r., w których Mandela zostanie pierwszym czarnoskórym prezydentem kraju. Ale na razie taka wizja jeszcze nie istnieje w świadomości autora i jego otoczenia. RPA jest pogrążona w chaosie, i wydaje się, że wszyscy się w nim kompletnie pogubili - na tyle, żeby zacząć szukać rozwiązania, ale jeszcze nieśmiało, po omacku.
Czytanie wspomnień Malana sprawia ból, ale moim zdaniem jest to lektura obowiązkowa dla każdego, kogo choć trochę interesuje historia RPA. Autor jest tak obiektywny, na ile pozwala jego kolor skóry i pochodzenie. Nie oszczędza samego siebie, nie boi się przyznać do błędów, momentami jest wręcz aż nazbyt krytyczny wobec siebie. Ale to sprawia, że ma się poczucie szczerości przebijającej z każdego zdania. Można się z Malanem nie zgadzać, można kwestionować potrzebę epatowania drastycznością, która wyziera z niemal każdej strony, lecz nie sposób nie wyczuć, że napisanie tej książki wiele go kosztowało emocjonalnie i że jest z czytelnikiem szczery do bólu.
Wielu krytyków uznało ten utwór za arcydzieło. Mną ta książka wstrząsnęła na tyle, że wciąż na myśl o niej ogarnia mnie złość, niepokój, smutek i bezradność. Jednak mieszkam teraz w tym kraju, który potrafił się podnieść z tak totalnego upadku, w którym jest jeszcze mnóstwo do naprawienia, ale jednak tak dużo dobrego już się stało i nadal się dzieje. To zdumiewające i budujące, że tak wiele mogło się zmienić w tak krótkim czasie. Ale żeby to lepiej zrozumieć i docenić, trzeba przeczytać książkę Malana.
Ciekawa książka. Zapytam w lokalnej bibliotece czy takową książkę mają?
OdpowiedzUsuńJeśli nie mają, z pewnością nie przeczytam. To dlatego że dla mnie już stały się nudne książki o apartheidzie, kiedy ludzie chcą za wszelką cenę zrobić sławę. Sami Murzyni nie chcą tego czytać. Nawet twórczość Nadine Gordimer uważana jest za bzdury przez ludzi z RPA.
Aparheidu nie można zrozumieć. To tak samo jak nie można zrozumieć systemu panującego w Polsce. Oba te systemy powstały w celu dyskryminacji pewnej grupy społecznej na koszt innych. Może lepiej, poczytaj sobie ofiarach komunizmu w Polsce. Czytamy o Murzynach że mieli marnie, ale zapomnieliśmy co w Polsce się działo? Ilu ludzi było prześladowanych za przekonania polityczne. Ilu ludzi zamordowała policja? Polska historia po II wojnie światowej jest bardzo podobna do historii RPA.
Porownywanie naszego zycia za komuny z zyciem czarnych z czasow Apartheidu jest po prostu niemozliwe, a wszelkie takie proby sa smieszne. Ja wiem ze nam Polakom zawsze wydaje sie ze cierpimy najbardziej ze i za wszystkich, ale dyskryminacja "pewnej grupy spolecznej" w Polsce nigdy nie miala takiego szerokiego i brutalnego oddzialywania jak prawa rasowe w Poludniowej Afryce. Po pierwsze w Polsce nie bylo "pewnej grupy spolecznej", tylko byl stalinowski system do 56 roku, ktory poza celowymi brutalnymi represjami na kilku tysiacach (czesto jednak przypadkowo wybranych) AKowskich weteranach i im podobnym "wrogom ustroju", nekal rownomiernie i solidarnie, aczkolwiek w znacznie mniejszym stopniu wiekszosc spoleczenstwa polskiego. W RPA, kazdy czarny, czy osoba rasowo "mieszana" byla bezposrednio i w sposob usankcjonowany przez konstytucje i wszelkie prawa rzadzace krajem, bezposrednio przesladowana przez biala administracje i jej organy wladzy. Ten system porownywalny jest moze tylko to faszystowskich Niemiec i ich polityki anty zydowskiej.
UsuńMysle ze lektura tej wyjatkowo ciekawej ksiazki bylaby wskazana tym wszystkim, ktorzy panstwowy terror utozsamiaja wylacznie z komunizmem, slepo wierzac w prawicowa i kapitalistyczna prawosc i sprawiedliwosc.
Filipie, dziękuję bardzo za komentarz. Jak już napisałam w mojej odpowiedzi na komentarz B-dorpa, także nie wydaje mi się, by można było porównywać apartheid z polskim komunizmem...
UsuńNie odniosłam wrażenia, żeby Malan napisał tę książkę dla sławy. Jak zresztą wspomniałam, to nie miała być książka o apartheidzie, lecz o jego rodzinie - taką dostał propozycję od wydawnictwa. Ale w trakcie jej pisania okazało się, że zboczył z tematu, bo nie dało się po prostu skupić na historii rodziny, która w czynny sposób przyczyniła się do wprowadzenia tego systemu. Nie ma też w tej książce szczególnego nacisku na to, że czarnym mieszkańcom było źle - tak naprawdę źle było niemal wszystkim, również tym uprzywilejowanym białym, którzy sami się zamknęli w klatce. Masz rację, że apartheidu nie da się zrozumieć, tak jak nazizmu czy stalinizmu, albo dyktatur wojskowych w Ameryce Południowej, czy tego, co się działo w Kambodży, co się nadal dzieje w Korei Północnej - można tak mnożyc przykłady. Ale Malan jako młody człowiek, trochę idealista, chciał dotrzeć do sedna tego koszmaru - czy to źle? Sam zresztą przyznaje, że to niemożliwe, ale za bardzo jest związany ze swoją ojczyzną, żeby nie spróbować zrozumieć. Czytając książki o apartheidzie wcale nie zapominam o Polsce - szczerze mówiąc, nie bardzo widzę związek: piszę tu przecież o moich impresjach związanych z Afryką Południową, a nie Polską. Nie wydaje mi się też, żeby można było porównywać apartheid z komunizmem w Polsce, bo to jednak były zupełnie inne realia i inne systemy. I nie muszę czytać o ofiarach komunizmu w Polsce, bo mam takie w rodzinie. Można za to porównać południowoafrykański reżim z segregacją rasową w USA, co moim zdaniem byłoby bardziej zasadne. Jednak mimo wszystko wyszukiwanie podobieństw między ekstremalnymi ustrojami wydaje mi się niestosowne - to tak, jakby wartościować, kto był gorszy: Hitler czy Stalin? Myślę, że jeśli uda Ci się znaleźć tę książkę, to warto, byś ją przeczytał(a), bo z pewnością nie jest to nudna książka o apartheidzie. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń