STYCZEŃ
Kemping w Parku Narodowym Marakele. Pojechaliśmy na weekend, żeby się zrelaksować i popatrzeć na zwierzaki przechadzające się po kempingu. Głównie strusie, ale z kempingu widać też wodopój, więc z krzesełka przed namiotem, popijając zimny cydr Savanna, można przyglądać się żyrafom, zebrom, różnym antylopom, a nawet nosorożcom. Strasznie się wtedy spiekliśmy, choć siedzieliśmy pod drzewem w cieniu, bo zapomnieliśmy wysmarować się kremem z filtrem. Ten cień to zmyłka, jak jest ponad 30 stopni, to żadne drzewo nie pomoże. Nosy i ramiona mocno ucierpiały!
LUTY
Kojarzycie tę piosenkę? Okazało się, że menedżer wokalisty jest kuzynem mojej menadżerki, więc mieliśmy okazję poznać Mike'a Rosenberga osobiście. Przesympatyczny facet, a jego koncert w parku przy tamie Emmarentia w Johannesburgu miał radosną, piknikową atmosferę, jak zwykle zresztą (byłam tam też na koncercie Bastille w zeszłym roku).
MARZEC
Kapsztad z przyjaciółmi i wyścig rowerowy Cape Town Cycle Tour (dawniej zwany Cape Argus). Ja w wyścigu udziału nie brałam, jedynie dopingowałam uczestników, ale fajnie było to wszystko zobaczyć. No i oczywiście Kapsztad jak zwykle nie zawiódł, pogoda była cudowna! Poszliśmy m.in. na rewelacyjne sushi do restauracji o wdzięcznej nazwie Codfather, a na kolację do bardzo fajnej meksykańskiej restauracji El Burro, gdzie podelektowaliśmy się drinkami z różnych rodzajów tequili ;-)
KWIECIEŃ
Miesiąc bogaty w długie weekendy, święta, i w związku z tym - wyjazdy. Najpierw był malowniczy Park Narodowy Golden Gate Highlands, gdzie spędziliśmy Wielkanoc na wędrówkach po górach.
Następnie, w połowie miesiąca, odwiedziliśmy Rezerwat Zwierząt Madikwe, gdzie wprawdzie pogoda specjalnie nie dopisała, ale za to napatrzyliśmy się na gepardy, lwy, słonie i nosorożce.
A na koniec miesiąca, gdy znowy był długi weekend, zaliczyliśmy w końcu Mozambik, a dokładnie Vilanculos i okolice, łącznie z Archipelagiem Bazaruto. Chciałabym jeszcze kiedyś pojechać do tego pięknego kraju i zobaczyć inne części wybrzeża, a także Park Narodowy Gorongosa.
MAJ
Tydzień w Warszawie i wieczór panieński oraz wesele mojej przyjaciółki! :-) A poza tym Wild Coast, czyli Dzikie Wybrzeże, kraina Nelsona Mandeli. Nocowaliśmy w różowym rondawelu, jedliśmy tradycyjny chleb lokalnego ludu Xhosa, a plażę dzieliliśmy z... krowami i osłami :-)
W maju udało nam się także dostać na występ komika Trevora Noah w Johannesburgu. Uwielbiam jego poczucie humoru i bardzo się cieszyłam, że zdołaliśmy zdobyć bilety na jego ostatni występ w RPA przed wyjazdem do USA, gdzie przejął od Jona Stewarta prowadzenie popularnego programu The Daily Show. W amerykańskiej rzeczywistości Trevor czasem się gubi, i myślę, że jego humor i styl nie do końca pasują do tamtejszej mentalności, stąd dużo krytyki pod jego adresem. Jest on jednak niezwykle popularny w RPA, Wielkiej Brytanii czy Australii, ze względu na świetny zmysł obserwacji różnych kultur, dowcipy bardzo na czasie i celujące w najbardziej czułe punkty znanych osób czy zdarzeń, ale nigdy nieprzekraczające granicy dobrego smaku, a także... patriotyzm. Trevor śmieje się ze wszystkiego i wszystkich, przedstawia RPA jako kraj absurdów, ale także miejsce fascynujące, z którego jest dumny. Na jego występach sale zawsze są pełne ludzi różnych ras, wyznań czy wieku. Trevor naprawdę potrafi zjednoczyć Południowoafrykańczyków i jest w RPA wręcz wielbiony. Do tego wszystkiego jest też bardzo przystojny i przesympatyczny ;-) Poniżej fragment jego występu w Londynie.
CZERWIEC
W kultowym klubie jazzowym The Orbit w Johannesburgu świętowaliśmy zaręczyny przyjaciół. Przy muzyce na żywo pod przewodnictwem cenionego saksofonisty Steve'a Dyera zjedliśmy pyszną kolację i poczuliśmy wspaniałą atmosferę tego miejsca.
Klimaty były mniej więcej takie:
Jeden z weekendów spędziłam z grupą nabliższym znajomych na wędrówce szlakiem Cycad Trail w prowincji Mpumalanga. Nocowanie w chatce nad kanionem, ogniska i spektakularne zachody słońca - niewiele więcej potrzeba do szczęścia! :-)
Jedną z sobót natomiast poświęciłam na spacer po Johannesburgu z przewodnikiem Geraldem Garnerem z JoburgPlaces (http://www.joburgplaces.com/). Byłam już z nim kiedyś na podobnej wycieczce, podczas której dowiedziałam się wielu fascynujących rzeczy o historii Johannesburga. Tym razem odwiedziliśmy Fashion District, czyli dzielnicę, w której młodzi, aspirujący projektanci mają swoje butiki, robią pokazy mody i kupują tkaniny, oraz Little Ethiopia, gdzie zjadłam tradycyjną etiopską indżerę i wypiłam prawdziwą etiopską kawę.
LIPIEC
Znów wyjazd do Europy, tym razem Wielka Brytania i ślub przyjaciół w hrabstwie Oxfordshire. Przy okazji pojechałam m.in. do Oxfordu i Stratford, odwiedziłam imponujący Blenheim Palace w Woodstock, a także Zamek Highclere, czyli Downton Abbey! Jestem wielką fanką serialu i nawet deszcz nie był w stanie odwieść mnie od planu zawitania do tego miejsca :-)
SIERPIEŃ
Długi weekend w Rwandzie. Robiliśmy rekonesans, bo to tam wyjeżdżamy w przyszłym roku! Fascynujący kraj o bardzo trudnej przeszłości, który nie tylko podniósł się po koszmarze roku 1994, ale ma ogromne ambicje być Singapurem Afryki. Na pewno będzie to bardzo ciekawe miejsce do mieszkania i oczywiście blogowania :-)
Poza tym jeszcze Kapsztad i spacer po dzielnicy muzułmańskiej Bo-Kaap, słynącej z kolorowych domków.
A na zakończenie weekend w miasteczku Tulbagh, gdzie dominują winnice i piękne krajobrazy.
WRZESIEŃ
Madagaskar! Tak, jestem Wam winna sporo wpisów, bo jak dotąd opublikowałam tylko jeden, z obietnicą dalszego ciągu... Ale potem jakoś cała moja energia skupiła się na przygotowaniach do zakończenia pracy i pakowania całego dobytku, i zupełnie wypadłam z rytmu... W styczniu nadrobię :-)
PAŹDZIERNIK
Jak co roku, jakarandy kwitły w Pretorii i miasto okryło się fioletem. To naprawdę przepiękny spektakl przyrody!
Odbyliśmy także pożegnalną wycieczkę do naszego ulubionego parku narodowego Pilanesberg. A w jedną z niedziel wybraliśmy się na cotygodniowe targi Arts on Main w Johannesburgu, gdzie można kupić nie tylko dzieła młodych artystów, ale także pyszne jedzenie.
LISTOPAD
Weekend w Durbanie i degustacja lokalnego specjału - bunny chow, czyli curry w wydrążonym bochenku chleba. Pycha!
A poza tym w Pretorii było gorąco i sucho, więc łapałam na leżaku w ogrodzie promienie słońca i ładowałam akumulatory witaminą D ;-)
GRUDZIEŃ
Pakowanie, mnóstwo pożegnalnych lunchów, drinków i kolacji ze znajomymi. Ostatni wyjazd do Kapsztadu i wizyta w Ogrodach Botanicznych Kirstenbosch, a następnie w miasteczkach Stanford i Greyton, oraz w głuszy na północ od gór Cederberg, niemal już w rejonie Namaqualand, na farmie Oudrif.
Takie cuda w menu jednej z knajpek w Greyton :-) |
Winnice wszędzie, więc trzeba było się choć w jednej zatrzymać! |
To też Greyton, niesamowicie urocze miasteczko. |
Farma Oudrif na końcu świata, cudowny relaks. |
Święta spędziłam w Polsce, w rodzinnym Szczecinie i nad morzem w Niechorzu, a na ostatni tydzień roku przeniosłam się do Irlandii.
I tak oto dobiegł końca nie tylko mój pobyt w RPA, ale też cały niezwykły rok 2015. Dziękuję Wam wszystkim za to, że zaglądacie tutaj, czytacie, czasem komentujecie, lubicie stronę bloga na Facebooku - to dla mnie motywacja, żeby nadal dzielić się swoimi wrażeniami i spostrzeżeniami. Jak już chyba gdzieś wspominałam, będę tworzyć nowy blog, o Rwandzie i Afryce Wschodniej, ale tam wyląduję dopiero w maju. Do tego czasu nadrobię zaległości tutaj i wrzucę jeszcze całkiem sporo wpisów, których zalążki siedzą w szkicach i jakoś nie mogły się dotąd wykluć. Będę miała teraz trochę więcej czasu (tak przynajmniej myślę!), więc nie ma zmiłuj ;-)
Mam nadzieję, że ten rok był dla Was łaskawy, a następny będzie jeszcze lepszy i przyniesie dużo radości i ciekawych, pozytywnych doświadczeń. Do zobaczenia w 2016! :-)
Najlepszego i dziękuję za posty. Szczególnie w trudnych dla mnie momentach bardzo lubiłam i lubię tu zaglądać! Wiola
OdpowiedzUsuńDziękuję, moja wierna czytelniczko! :-) Mam nadzieję, że ten nowy rok przyniesie Ci dużo dobrych chwil!
Usuń