czwartek, 8 stycznia 2015

Smaki Mauritiusa

Jak wspomniałam w poprzednim wpisie, na Mauritiusie bardzo wymieszały się różne kultury: afrykańska, azjatycka i europejska, co znajduje oczywiście odzwierciedlenie w kuchni tego kraju. Byłam bardzo ciekawa, jakie smaki tam zastanę! Na szczęście spotkało mnie wiele przyjemnych doznań kulinarnych :-)

Zacznę od Azji, czyli głównie kuchni w stylu indyjskim. Curry (czasem pisane cari :-)), samosy, roti, bhaji - wszystko to dostaniemy nie tylko w restauracjach, ale przede wszystkim w przydrożnych budkach, gdzie przygotowywane są na naszych oczach. Energiczne panie, wyglądające zupełnie jak Hinduski, w ekspresowych tempie przygotowują te przysmaki, które nie tylko są naprawdę pyszne, ale też bardzo przyjemnie kosztują. Za zestaw na zdjęciu poniżej kupiony u pani Vanessy (która akurat sięgała po reklamówkę, gdy robiłam zdjęcie) zapłaciliśmy ok. 10 zł. :-)



Jedzenie uliczne to w ogóle bardzo dobra opcja, gdy ma się niewielki budżet. Dużo również jest też straganów ze świeżymi owocami i warzywami. My kupowaliśmy wspaniałe ananasy na przykład, bardzo soczyste i wprawnie obrane:


A od ulicznych sprzedawców można kupić między innymi pomme d'amour, jak nazywa się tu pomidory :-)


W miejscowości Pereybere, gdzie nocowaliśmy, polecono nam restaurację prowadzoną przez Chińczyków, która nazywa się po prostu Cafe Pereybere. Nie wyróżnia się specjalnie, ale ozdobiona jest czerwonymi lampionami, więc nietrudno ją znaleźć. Jedzenie rzeczywiście było bardzo smaczne, fusion w czystej postaci :-) Jak widzicie na zdjęciu, ryż w stylu chińskim, zapiekany z warzywami i jajkiem, podano nam na oryginalnej chińskiej porcelanie. Danie w czerwonym sosie natomiast to... curry z krewetkami, ale sos było jednocześnie słodko-kwaśny! Świetnie to wszystko razem smakowało :-)


Innego dnia wybraliśmy się do popularnej restauracji Chez Tino, niedaleko plaży Trou d'Eau Douce na wschodnim wybrzeżu. Tim zamówił paellę i dostał ogromny kociołek (nie podołał, więc zabraliśmy resztki i starczyło jeszcze dla nas obojga na kolację), natomiast ja zamówiłam rybę z bakłażanem w sosie pomidorowym. Niestety nie mogę sobie przypomnieć, cóż to była za ryba! Ale smakowała bardzo dobrze :-) Paella też była smaczna i aromatyczna, choć trochę się nagimnastykowaliśmy z rozłupywaniem skorupy kraba :-D


Zrobiło się trochę bardziej europejsko, więc na koniec jeszcze jedno doświadczenie kulinarne - tym razem już mocno francuskie. Wybraliśmy się do fabryki rumu na degustację (szczegóły w następnym odcinku), a że nastąpiło oberwanie chmury, to postanowiliśmy też zjeść tam lunch. Restauracja wyglądała bardzo zachęcająco i elegancko, ale bez zadęcia. Tu mała anegdota. W środku nie było miejsc, więc kelner szybko się uwinął, by przygotować nam stolik pod zadaszeniem. Gdy już zasiedliśmy i zamówiliśmy, z restauracji wyszła spora grupa, która zajmowała wcześniej większość miejsc. Niby nic specjalnego, ale jak tylko zniknęli za rogiem, usłyszeliśmy gromkie "Sto lat"! Jakiś mój krajan (lub krajanka) miał chyba bardzo przyjemne rumowe urodziny :-)

Wracając do jedzenia - było obłędne. Zamówiliśmy dwa różne zestawy lunchowe, żeby jak najwięcej spróbować. Na początek dostaliśmy drinka - oczywiście na bazie rumu, caipirinha to była właściwie (rum, tak jak cachaça, też jest z trzciny cukrowej).


Potem wjechały przystawki, ale nie sfotografowałam, bo byłam zbyt głodna, żeby się skupiać na robieniu zdjęć ;-) Ja miałam zestaw wędlin (wędzony kurczak, bresaola, i jeszcze dwa rodzaje szynki), Tim natomiast foie gras z ananasem. Dania główne: kacze udko dla mnie, fantastyczna wieprzowa rolada dla Tima (bardzo rzadko jemy wieprzowinę, ale w końcu to wakacje!) Wszystko przepyszne!



A na deser creme brulee z różowym jęzorem z cukru i soku malinowego, oraz babeczka mocno nasączona... rumem rzecz jasna ;-) I ładnie podane cappucino:




W ciągu czterech dni na tej małej wyspie udało nam się skosztować tak naprawdę tylko niewielkiej ilości tamtejszych specjałów. Ale jednak więcej tu Azji i Europy, niż Afryki, choć geograficznie to do tego ostatniego kontynentu należy Mauritius. W kolejnym wpisie będzie o napojach :-) Choć o piwie mogę jeszcze tu, bo dobrze komponowało się z curry i chińszczyzną! ;-)


Co ciekawe, te dwa lokalne piwa są mocne jak na taki tropikalny klimat - Phoenix ma 5%, a Blue Marlin aż 6% alkoholu! Mocno schłodzone smakują wybornie, a przy temperaturze 35 stopni i wilgotności powietrza sięgającej 70% można je szybko wypocić ;-) Na zdrowie!

4 komentarze:

  1. smacznego :^) wspaniała podróż dzięki za te przysmaki
    pozdrawiam bardzo ciepło :^)

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam rum! Fabryka rumu brzmi naprawdę zachęcająco! A wszystkie opisane przez Ciebie przysmaki wydają się być pyszne :) I bardzo ładnie podane! Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Dzisiaj bedzie wiecej o rumie, zapraszam! I również pozdrawiam serdecznie :-)

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...