środa, 8 lipca 2015

Wojciech Jagielski "Trębacz z Tembisy"

I kolejna książka Wojciecha Jagielskiego o RPA. Zupełnie inna od "Wypalania traw", nie tylko pod względem treści (nie jest to tak do końca historia konkretnego zdarzenia czy postaci), ale także dynamiki opowiadania (bo dużo tu elementów autobiograficznych). Nie jest to więc reportaż w ścisłym znaczeniu tego słowa. Ale od początku.

Trębacz z Tembisy

Nelsona Mandeli nikomu przedstawiać nie trzeba. To symbol RPA i walki z segregacją rasową narzuconą przez politykę apartheidu. Jagielskiemu nigdy nie udało się go spotkać. To znaczy, w pewnym sensie się udało, ale nie do końca tak, jak chciał. W ten sposób Mandela stał się dla niego pewnego rodzaju obsesją i symbolem (niespełnionych marzeń, dziennikarskich porażek...), a także punktem odniesienia do rozliczeń z własną karierą i wyborami zawodowymi. I wokół tego głównie kręci się historia zawarta w "Trębaczu". Ale żeby nie było tak jednotorowo, autor wprowadza jeszcze jednego bohatera: Freddiego Maake, zwanego Saddamem. O nim zapewne nie słyszeliście, ale o wuwuzelach, głośnych trąbach, znaku rozpoznawczym mistrzostw świata w piłce nożnej rozgrywanych w RPA w 2010 roku, już pewnie tak. Wymyślił je właśnie Freddie (a przynajmniej tak twierdzi). Jagielski jeździ z nim po południowoafrykańskich wioskach, wysłuchuje jego historii, i przeprowadza własny rachunek sumienia.

W "Trębaczu z Tembisy" bohaterów jest więc trzech: Freddie-Saddam, Mandela oraz sam Jagielski. Poznajemy dość dogłębnie życiorys dwóch pierwszych, i pewne kluczowe aspekty biografii tego ostatniego. Bardzo ciekawa to mieszanka, choć nie czytało mi się tego łatwo. Z jednej strony bowiem otrzymujemy ciekawe historie z życia najsłynniejszego Południowoafrykańczyka, z drugiej niemniej interesujące perypetie Saddama i portret współczesnego społeczeństwa Afryki Południowej, a z trzeciej wgląd w życie osobiste i karierę autora. Nie wiem, czy formalnie istnieje takie coś, jak reportaż autobiograficzny, ale takie właśnie określenie najbardziej mi pasuje do tej książki. Przyznam, że po zakończeniu lektury nie czułam się do końca usatysfakcjonowana. Miałam wrażenie, że niektóre fragmenty są trochę za bardzo rozciągnięte, osobiste wtrącenia spowalniały narrację, co chwilami mnie irytowało. Dlatego też czytałam ją chyba ze dwa tygodnie, bo nie mogłam się skupić, nie czułam, że ta historia mnie wciąga. Jagielski przywołuje w niej swoje wyprawy do Czeczenii, Afganistanu, a przede wszystkim Gruzji, która najwyraźniej jest mu najbliższa - wszystko to w kontekście "gdybym wtedy był gdzie indziej, jak by się potoczyły moje losy/czego byłbym świadkiem/czego bym nie zobaczył"? Jakoś te pytania, bardzo skądinąd ciekawe, nie do końca wpisywały mi się w główną tematykę książki, choć to otoczenie i napotkane w RPA osoby wywoływały w nim takie skojarzenia i przemyślenia. Gdybym od razu wtedy napisała recenzję, nie byłaby ona zbyt pochlebna, bo uwierało mnie to zbaczanie z tematu. Ale w międzyczasie coś mi się w głowie ułożyło, uleżało, przetrawiłam całość - i w rezultacie oceniam ją teraz dużo wyżej, niż tuż po zakończeniu lektury. Zalazła mi po prostu za skórę, trochę nieoczekiwanie i niezauważalnie. Czasem tak bywa z książkami, że docenia się je z opóźnieniem. Myślę jednak, że nie powinno się zaczynać od "Trębacza..." przygody z Wojciechem Jagielskim. Warto najpierw poznać jego reportaże i styl pisania, by w pełni docenić tę książkę. Na półce czeka na mnie już od dawna również opowieść jego żony, która zapłaciła wysoką cenę za swój związek z korespondentem wojennym. Czuję, że teraz nadszedł dobry czas, bym poznała także jej punkt widzenia na ścieżkę zawodową męża i to, z czym ona się wiąże w życiu codziennym.

niedziela, 5 lipca 2015

Wojciech Jagielski "Wypalanie traw"

Wojciecha Jagielskiego przedstawiać chyba nie trzeba. To jeden z najbardziej znanych polskich reporterów, korespondent wojenny, laureat wielu nagród i wyróżnień. Pisał jak dotąd o Afganistanie, Kaukazie, Czeczenii, a także o Afryce. Oprócz "Nocnych wędrowców" o dzieciach-żołnierzach w Ugandzie, jest autorem dwóch bardzo ciekawych reportaży o RPA: "Wypalanie traw" i "Trębacz z Tembisy". Dziś będzie o tym pierwszym, choć to tę drugą książkę przeczytałam najpierw. "Wypalanie..." powstało rok wcześniej i jest klasycznym reportażem, podczas gdy "Trębacz..." łączy w sobie cechy reportażu i rozrachunku z samym sobą i z własnymi wyborami życiowymi. Miałam wrażenie, że jest on w związku z tym pewnego rodzaju podsumowaniem reporterskiej kariery autora, dlatego tę recenzję zostawiam na później.

Wypalanie traw

Na głównego bohatera swojej opowieści Jagielski wybrał jedną z najbardziej kontrowersyjnych postaci współczesnej Afryki Południowej: Eugene'a Terre'Blanche'a, przywódcę Afrykanerskiego Ruchu Oporu promującą supremację białych, zamordowanego w 2010 roku przez jednego z czarnych robotników, których zatrudniał. Jednak Terre'Blanche i jego ruch to tylko punkt wyjścia dla przedstawienia sytuacji rasowej w RPA, od czasów wprowadzenia polityki apartheidu aż po jej formalny kres. Jagielski kreśli bardzo dokładny i przejmujący portret południowoafrykańskiego społeczeństwa, skupiając się na mieszkańcach małej miejscowości Ventersdorp, z której pochodził Terre'Blanche. O tym, jak bardzo kontrowersyjny jest to temat najlepiej świadczy krótki wstęp autora: "Miałem kiedyś przyjaciółkę w Ventersdorpie, niewielkim burskim miasteczku na stepie Transwalu. Była dziennikarką miejscowej gazety. Kiedy zadzwoniłem do niej, by powiedzieć, że zamierzam napisać o miasteczku i Eugenie Terre'Blanche'u, człowieku, który nim rządził, odłożyła słuchawkę i więcej nie odbierała moich telefonów." 

Świetnie się czyta tę książkę, momentami niemal jak powieść sensacyjną. Jagielski zaczyna od końca, czyli od morderstwa na TerreBlanche'u (tak przecież niedawnego!), a następnie wybiera na głównych bohaterów kilka postaci z miasteczka i kreśli ich życiorysy, przeplatając wspomnienia z przeszłości z teraźniejszością. Jako że jest to reportaż w czystym znaczeniu tego słowa, autor przekazuje w nim wyłącznie faktyczne zdarzenia oraz uczucia i przemyślenia osób, które opisuje i z którymi się spotkał i rozmawiał. Udaje mu się zachować całkowitą neutralność, to czytelnikowi pozostawia ocenę osób i wydarzeń. Biorąc pod uwagę trudny temat, który sobie wybrał, jest to niemałe osiągnięcie. Ten spokojny, nienacechowany skrajnymi emocjami ton sprawia, że cała historia nabiera jeszcze większej mocy.

Myślę, że dobrze się stało, iż przeczytałam tę bardzo wartościową książkę dopiero teraz, po trzech i pół latach mieszkania w RPA. Mam wrażenie, że trochę więcej rozumiem i mniej rzeczy mnie już dziwi czy szokuje, gdyż dość dogłębnie zaznajomiłam się zarówno z historią tego kraju, jak i z jej mieszkańcami. Co nie znaczy, że "Wypalanie traw" nie wzbudzało we mnie silnych emocji - chwilami wzbierał we mnie gniew na ludzkość i na to wszystko, co tu się wydarzyło, a zaraz potem ogarniało mnie uczucie bezsilności, pomieszanej z nadzieją, poczuciem sprawiedliwości, smutku... Wszystkiego po trochu. 

Dla tych, którzy nigdy w RPA nie byli, a chcieliby o tym kraju wiedzieć coś więcej niż to, co można odnaleźć w ogólnych opracowaniach historycznych i przewodnikowych, ten reportaż będzie doskonałym uzupełnieniem. Jagielskiemu udało się dotrzeć do tej mniej chalebnej istoty rewolucji i polityki, i do tego właśnie odnosi się tytuł. Właściwie nie jest to tylko opowieść o RPA, bo "wypalanie traw" miało i ma miejsce we wszystkich zakątkach świata.  I ten uniwersalny aspekt książki Jagielskiego jest chyba jej największą siłą. A poza tym to po prostu kawał świetnej literatury faktu!
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...